Jak regularnie i bezboleśnie uczyć się angielskiego – Matura 2018

CO WIEMY O NAWYKACH

 

Nawyk jest podobno jak druga natura człowieka, a sama jego definicja sugeruje wykonywanie jakiejś czynności automatycznie i bez zastanowienia. Wszyscy znamy podstawy założenia, które zostały po raz pierwszy opisane przez Pawłowa. Jeżeli wielokrotnie połączymy dzwonek z jedzeniem, po jakimś czasie charakterystyczny dźwięk będzie sygnalizował w głowie psa czas na jedzenia (a zwierzak będzie się ślinić niezależnie od tego czy dostanie pożywienie).

 

Są to fundamenty formowania nawyków oraz powszechnie znanej zasady marchewki i kija. Jeżeli chcemy sobie jakiś pozytywny nawyk, powinniśmy
a) nagrodzić się za dobrze wykonaną pracę
b) ukarać się za jej niewykonanie 
c) połączyć oba scenariusze 😉

 

Wszyscy jednak doskonale wiemy, że zarówno formowanie nowych nawyków (m.in. regularnej nauki), jak ich eliminowanie (np. zostawianie zadania domowego na ostatnią chwilę) jest najnormalniej w świecie TRUDNE 😛

 

I choć uważam, że praktykowanie powyższych zasad znacząco może poprawić nasze rezultaty (i dlatego też w przyszłości do nich wrócimy), na razie skupmy się na łatwiejszej drodze 😉 Krótszej 😉

 

 

 
O KROK DALEJ

 

Jak dobrze znacie trasę do szkoły czy pracy, którą poruszacie się codziennie? A o ile trudniej byłoby Wam dotrzeć do całkowicie obcego lokalu znajdującego się w ruchliwym centrum nieznanego miasta? Dużo 😛

 

A o ile łatwiej byłoby Wam gdybyście w drugim przypadku w drodze do celu przyłączyli się do kogoś, kto akurat szedłby w to samo miejsce? 🙂

 

Takim przewodnikiem dla nowego nawyku może stać się stary nawyk. Technikę tą nazywamy „studying triggers”, z języka angielskiego TRIGGER, czyli „spust” w broni palnej lub „wyzwalacz”, tj. coś co wyzwoli jakąś reakcję (u nas akurat bezbolesną i szybką naukę 😉 ). Do najpowszechniejszych triggerów zaliczamy inne regularnie wykonywane czynności, miejsca i pory dnia.

 

Np. Dla mnie takim wyzwalaczem jest jazda samochodem (MIEJSCE), ponieważ wtedy zawsze słucham audiobooków. Podczas malowania się (CZYNNOŚĆ) i biegania wieczorami (CZYNNOŚĆ + CZAS) włączam ulubiony podcast na temat biznesu i przedsiębiorczości lub jakiś wywiad z jednym z ulubionych autorów.

 

A teraz jak to ugryźć: zastanówcie się jakie miejsca codziennie odwiedzanie i jakie czynności każdego dnia wykonujecie (oraz kiedy). Powtarzanie słówek w autobusie jest czymś oczywistym, ale np. przyklejenie karteczek do lustra w łazience, by móc je powtarzać przy myciu zębów – już niekoniecznie 🙂

 

Do moich ulubionych przykładów należą m.in.:

 

1) Położenie zbitka fiszek obok płatków śniadaniowych (albo nawet obok mleka w lodówce) i powtarzanie przy śniadaniu,
2) Przyklejenie karteczek do szafki nad zlewem i czytanie ich przy zmywaniu naczyń,
3) Zawieszenie kartki/małej tablicy przy drzwiach i czytanie jednego słówka przy okazji wyjścia.
4) Mini-fiszki przylepione do obramowania ekranu laptopa/komputera (teoretycznie można wykorzystać sticky notes zainstalowane już w systemie, acz z doświadczenia wiem, że nie są tak skuteczne),
5) Powtarzanie słówek z fiszek ukrytych w kieszeni kurtki za każdym razem, gdy czekamy w kolejce w sklepie/na poczcie/itp.

 

VIDEO O STUDYING TRIGGERS

 

 

ZMIANA POCIĄGA ZA SOBĄ ZMIANĘ

 

Andreasen chciał wiedzieć, dlaczego ludzie odeszli od swoich wcześniejszych nawyków. A to, co odkrył, stało się filarem współczesnej teorii marketingu: nawyki zakupowe ludzi są bardziej podatne na zmianę, kiedy ludzie przechodzą ważne zmiany w życiu. Na przykład kiedy zawierają związek małżeński, są bardziej skłonni do zmiany rodzaju kupowanej kawy. Kiedy prowadzają się do nowego domu, są bardziej podatni na zakup nieznanych wcześniej płatków śniadaniowych. Gdy się rozwodzą, są spore szanse, że zmienią markę kupowanego piwa. Konsumenci przeżywający jakąś poważną zmianę w swoim życiu często nie zauważają albo o to nie dbają, że ich zwyczaje związane z zakupami ulegają transformacji.

 

Siła Nawyku, Charles Duhigg

 

Innymi słowy, wykorzystujemy drugie ekstremum do wyrobienia nowego nawyku. Nie chodzi więc o przyłączenie nowego do starego, a utworzenie „czystej karty” w umyśle, która ułatwi świeży start. Okazuje się, że ludzie przechodzący duże zmiany w życiu są bardziej podatni na inne modyfikacje. 

 

Co to oznacza dla nas?

 

Że jeżeli chcemy zacząć wreszcie się regularnie uczyć, powinniśmy przemeblować pokój (i najlepiej stworzyć kącik przeznaczony wyłącznie do pracy – ułatwi to później mózgowi koncentrację).

 

Jeśli chcemy zamienić słuchanie muzyki w drodze do szkoły na angielskie podcasty, możemy zmienić drogę do szkoły. Nie krzyczcie. 😉 Domyślam się, że musielibyście pójść na około i stracić dodatkowo czas 🙂 Więc… przejdźcie na drugą stronę ulicy 🙂 Może brzmi absurdalnie, ale nawet tak niewielka zmiana wprowadza nową perspektywę i eliminuje stary „wyzwalacz”.

 

Śpiochy (jak ja) mogą się zastanowić nad nowym agresywnym budzikiem, 😉 a ci chcący połączyć fiszki z posiłkiem, mogą zacząć go jadać w zupełnie innej części domu albo chociaż pokoju.

 

Zmiana pociąga za sobą inną zmianę 🙂

 

VIDEO JAK WYROBIĆ NOWY NAWYK

 

Jak opanować czasy w angielskim i ich naturalnie używać :) Matura z angielskiego

W CZYM PROBLEM?

 

Po rozpoczęciu pracy nad kursem przygotowującym do matury podstawowej z angielskiego, postanowiłam zapytać głównych zainteresowanych czego w ich odczuciu brakuje dostępnym materiałom. Odpowiedź, która pojawiała się najczęściej, nikogo nie  szokuje – nie wiemy w jaki sposób uczyć się czasów tak, aby później móc ich w naturalny sposób używać. W języku polskim mamy jeden przeszły, jeden przyszły i jeden teraźniejszy, po co więc sobie komplikować życie jakimś „simplami” i „kontiniusami”? To, że my też mamy np. tryb dokonany i niedokonany jakoś nam umyka, ale mniejsza o to 😉 😀

 

Formalnie to tak naprawdę lingwiści uznają istnienie 2 czasów (teraźniejszego i przeszłego), ale nie o to nam dziś chodzi 😉 . Ogólnie przyjmuje się, że w użyciu mamy 12 struktur gramatycznych, które potocznie nazywamy czasami (choć liczba ta zależy często od źródła). I bądź tu człowieku mądry, bo skąd, u diabła, mamy wiedzieć kiedy którego użyć? 

 

 

CO SIĘ ZOBACZYŁO, TO SIĘ NIE ODZOBACZY

 

Szacuje się, że 65-70% ludzi to wzrokowcy (visual learners). Reszta z nas również uczy się przy pomocy zmysłu wzroku, nie jest on jednak wtedy dominantą, a jedynie „uzupełnieniem” kinestetyki czy słuchania.

 

I nie trudno temu dowieść, bo przecież gdy w rozmowie ktoś użyje słowa „NIEBIESKI”, to na monitorze naszego umysłu wyświetli się morze, woda, niebo albo sam kolor, a nie napis.

 

Pointa jest bardzo prosta: myślimy obrazami, nie słowami. Już jako dzieci tak się uczyliśmy. Mama pokazywała na mebel i mówiła „stół”, a my kojarzyliśmy z tym dźwiękiem obraz. Litery przyszły dopiero później.

 

Spytacie więc: skoro od paru ładnych lat używamy na porządku dziennym słowa „wzrokowiec”, to dlaczego wszyscy każą mi uzupełniać luki czasownikami w konkretnej formie według prostego wzoru?

 

Moja odpowiedź: nie wiem. 😛 

 

 

DAWNO, DAWNO TEMU, NA PODŁODZE WYNAJĘTEGO POKOJU…

 

…siedziała sobie załamana Ania i praktykowała mentalne samobiczowanie z tytułu własnej głupoty. Nie potrafiła wydłużyć doby, ani też zwiększyć swojego poziomu IQ. Jedyne, co jej pozostało, to zmienić technikę uczenia się, bo alternatywą było zawalenie wszystkich egzaminów. I tak to roztrzepane dziewczę odkryło mapy myśli pana Tonyego Buzana i uratowała swój studencki tyłek.

 

W jaki sposób połączyłam naukę czasów w języku angielskim z mapami myśli, do dziś nie wiem. Nie potrafię też sobie przypomnieć jak uczyłam się tych struktur wcześniej (choć zauważyłam, że to akurat jest czymś naturalnym dla językowców – często nie pamiętamy własnych początków czy przejścia przez poziom średnio-zaawansowany). Mam jednak przed oczami żywy obraz siebie siedzącej na tym paskudnym dywanie i rozrysowującej zastosowania czasów przeszłych.

 

Na czym więc rzecz polega:

 

Mapy myśli wykorzystują naturalne predyspozycje ludzkiego umysłu, ażeby móc szybciej zapamiętać nowe informacje. Najlepiej zapamiętujemy to:
– co sami zrobiliśmy (wskazane jest własnoręczne rysowanie, a potem odtwarzanie),
– co zobaczyliśmy (stąd rysunki i kolory oraz drukowane litery, które pożerają mniej mentalnej energii przy odczytywaniu),
– gdzie coś zobaczyliśmy (mapy myśli są ustawiane dokładnie tak, jak mamy oczy, czyli poziomo ;p a rysunki lokowane wokół kartki zgodnie z ruchem wskazówek zegara).

 

Dla wzrokowców ;p  krótkie video, darmowy fragment mojego mini szkolenia, demonstrujący jak działają mapy myśli w przełożeniu na naukę angielskiego 🙂

 

 

——————————–> KLIKNIJ NA ZDJĘCIE, A NASTĘPNIE „ZOBACZ DARMOWY FRAGMENT”, ŻEBY OBEJRZEĆ VIDEO 😉

 

W ogólnym rozrachunku nie pamiętamy już listy myślników, a realne sytuacje, w których dany czas może zostać wykorzystany. Z czasem gdy nasza osobista baza danych powiększy się o kolejne mapy myśli, zaczniemy kojarzyć zastosowania z konkretnymi kartkami (najlepiej w konkretnych kolorach), a co za tym idzie – z konkretnymi czasami.

 

Z praktyką i odrobiną wysiłku stworzymy sieć, która po zautomatyzowaniu (czytaj: ĆWICZENIOM I POWTARZANIU ;P) będzie równoznaczna z naturalnym używaniem różnych czasów 🙂 

 

Czy metoda ta nauczy Was płynnego mówienia w jeden dzień? Nie 😛 😛 😛 Czy jest efektywna? Na kilkaset osób, z którymi miałam przyjemność pracować, prawdopodobnie  2-3 były całkiem nieczułe na jej działanie. Pozostali, przy w miarę regularnej pracy, dochodzili do naturalnej komunikacji z wykorzystaniem różnych struktur 😉

Jedna rzecz, która spowalnia Twoją naukę języka

– Ok, w takim razie do której kategorii należy to zdanie?
– Do pierwszej.
– A to?
– Też.
– To?
– Do drugiej.
– Super. To mamy już poukładane.

 

Moja nowa kursantka ewidentnie chce coś powiedzieć, choć widać, że ma opory.

 

– Hm…

 

– No, co tam? – mówię mając nadzieję, że moja mina ją zachęci. Nie jestem pewna jaki mam wyraz twarzy, bo od kilku dni jeden z moich zębów domaga się uwagi, a ja twardo usiłuję dotrwać do poniedziałku, by odwiedzić dentystę.

 

– Czuję się zażenowana, że mam braki w podstawach.

 

– Niepotrzebnie. Każdego nowego kursanta informuję na początku i Ty nie będziesz wyjątkiem – nie będę od Was wymagać niczego, czego sama Was nie nauczyłam. Wszyscy mają zaległości, WSZYSCY. I z wszystkimi zaczynam w tym samym miejscu, od podstaw, bez względu na poziom, bo u każdego znajdą się jakieś luki. Moim zadaniem jest je znaleźć i załatać, a nie oceniać za nie Ciebie. A nie oceniam za nie Ciebie dlatego, ponieważ nie wiem jak i dlaczego w ogóle powstały. Mogłaś, na przykład, mieć kijowych nauczycieli. A może nikt nie nauczył Cię JAK się uczyć i nie pokazał właściwych technik efektywnej nauki. System mamy felerny, niestety. Oczywiście mogło też być tak, że sama zaniedbałaś naukę, zdarza się, ale nie po to do mnie przyszłaś, żebyśmy szukały kto wcześniej zawinił. Mamy Cię skutecznie nauczyć angielskiego w możliwie najmniej bolesny sposób. W moim odczuciu, naukę zaczynasz w tej chwili, a to, co już wiesz, to tylko bonus.

 

Myślenie „powinnam już to znać” nie ma najmniejszego sensu i tylko przeszkadza. Wymaganie od siebie, że wszystko będzie śmigać, to co najwyżej znęcanie się nad sobą. I nie oczekuj od swojego umysłu, że od razu wszystko zapamięta. A już na pewno nie dochodź do wniosku, że jeśli coś Ci umknie, to masz słabą pamięć. Mózg, jak każdy narząd, ma swoje ograniczenia. W końcu ja nie oczekuję od swojego Peugeota, że w 5 sekund rozpędzi się do 70 km/h, bo nie tak został skonstruowany. I nie chodzi o to, aby oceniać się jako bardziej lub mniej inteligentną, a o znalezienie technik, które na Ciebie działają i wykorzystywanie ich w dalszym rozwoju.

 




 

Odkąd sięgam pamięcią, ucząc się czegoś, zawsze miałam z tyłu głowy lęk przed tym, że coś pominę, czegoś nie zrozumiem czy zaniedbam i zostanę na tym nakryta. Mogłabym podziękować za niego co najmniej kilku osobom (większość z nich mnie uczyła). W końcu nikt nie lubi robić z siebie idioty, a wzmacnianie takiego strachu po prostu nie może nam wyjść na dobre. Oczywiście, wszyscy go mamy, bez względu na doświadczenia. Być może, jak ja, nauczyciel upokorzył Was przy całej klasie i pastwił się, gdy tylko znalazł lukę w (rzekomo) elementarnej wiedzy. A może po prostu, jak każdy człowiek, znacie swoje wady i boicie się, że zalety nie są wystarczające, żeby je zrekompensować. 

 

Jednym z największych przełomów w moim rozwoju osobistym było przyswojenie filozofii „mam prawo nie wiedzieć”. 🙂 I, idąc tym tropem o krok dalej, mam też prawo zapytać.

 

Tak jak ja nie znam przyczyn zaległości moich kursantów, tak i w różnych możliwych sytuacjach moi rozmówcy nie znają zakresu mojej wiedzy (i dlaczego jest taki, a nie inny). Kiedy znajdę się więc w sytuacji, gdy moje kompetencje okażą się niewystarczające, a temat mnie ciekawi lub jest użyteczny, pytam. Mam prawo nie wiedzieć. A ciekawa ze mnie bestia, więc chcę to zmienić i, jeśli kiedykolwiek będę w podobnym położeniu, będę mogła powiedzieć – miałam z tym styczność, wiem, rozumiem, nauczyłam się, opanowałam. Nie próbowałam zawstydzona ukryć swojej niewiedzy za wszelką cenę. ZAPYTAŁAM. 

3 najczęściej popełniane błędy przy nauce języka

LICZYMY, ŻE NAUCZYMY SIĘ GO PRZEZ CZYTANIE

 

Nie ukrywam, sama podsuwam swoim kursantom czytanie książek w oryginale, a tematykę dobieramy w zależności od preferencji danej osoby. W efekcie pracowałam już z wszystkim od „Zmierzchu” po „Harry’ego Pottera”. Taki kontakt z językiem uczy nas naturalnego słownictwa i znacząco poszerza jego zakres, ale niestety nie załatwia sprawy – nie uczy nas jak MÓWIĆ. Zdolność komunikacji jest oparta przede wszystkim na speakingu, a ten rodzaj kompetencji może być rozwijany wyłącznie przez praktykę. Uczyć się konwersacji przez samo czytanie, to jak podchodzić do praktycznego egzaminu na prawo jazdy po zdanym teoretycznym, a bez żadnych godzin za kółkiem. Czytajmy więc, ale zawsze przekładajmy materiał na mówienie.

 

ROBIMY KALKĘ JĘZYKOWĄ

 

To znaczy próbujemy tłumaczyć dosłownie (w bardzo prostolinijny i sztywny sposób) każde słowo, np. of, at czy in. Acz, muszę powiedzieć, że moimi osobistymi ulubieńcami są since i for występujące w czasie Present Perfect. Zwykle na siłę próbujemy przypisać do nich tłumaczenie „od” i „przez” i w efekcie nie rozumiemy dlaczego zdanie I have studied English since 5 years. jest niepoprawne. W końcu polskie tłumaczenie brzmi „Uczę się angielskiego od 5 lat”, od jest tłumaczone jako since i wszystko powinno się zgadzać, w czym więc problem? W tym, że żeby mówić poprawnie musimy rozumieć koncepcje kryjące się za słowami. Tu, np., for sugeruje okres czasu (np. 2 tygodnie czy 12 godzin), a since punkt w czasie (np. konkretny dzień czy godzinę, które stanowiły początek czynności). Kalka językowa nie zda nam się na nic, jeżeli nie zrozumiemy „co autor miał na myśli”. 😉

 

ZA PÓŹNO PRZECHODZIMY NA MYŚLENIE W DRUGIM JĘZYKU

 

Idąc na studia filologiczne musiałam się przestawić na pracę po angielsku. Owszem, wcześniej uczyłam się tego języka po kilka godzin dziennie, ale ich liczba nigdy nie przewyższała tych spędzonych używając języka polskiego. Po jakichś 3-4 tygodniach na uniwerku, przestawiłam się i to angielski stał się moją dominantą. Najciekawsze było to, że owe przejście poznałam po tym, że w innym języku myślałam i śniłam. I, wbrew pozorom, taka zmiana mentalności nie wymaga lat nauki.
Więc, o ile w początkowych stadiach tłumaczenie nawet najbardziej podstawowych zdań jest całkowicie zrozumiałe, o tyle później powinniśmy już przejść na budowanie zdań od razu w języku docelowym (choćby najprostsze możliwe).

Jak w kilka minut zwiększyć efektywność nauki

MÓJ NAJLEPSZY NAUCZYCIEL

 

Sięgając wstecz pamięcią, po chwili szperania, większość z nas znajdzie (czasem zakurzone) wspomnienia ulubionego nauczyciela. Co ciekawe, zdarza się, że taki nauczyciel wcale nie uczył nas lubianego przez nas przedmiotu. Ba, bywa nawet, że za danym przedmiotem w ogóle nie przepadaliśmy. Czym więc się charakteryzował ten nauczyciel? Poczuciem humoru? Umiejętnością przejrzystego tłumaczenia skomplikowanych zagadnień? Opowiadania historii niczym bajek? Co takiego robił, że był efektywny i ułatwiał zapamiętywanie?

 

MÓJ NAJGORSZY NAUCZYCIEL

 

Bolesny temat, ale też warty pochylenia się nad nim. To, co nie działa, wbrew pozorom, dostarcza równie dużo informacji, co efektywne techniki. Smutne, ale prawdziwe – często to nauczyciel zniechęca do przedmiotu do tego stopnia, że dochodzimy do błędnych wniosków jakobyśmy TO MY byli beztalenciami w danej dziedzinie, a nie nauczyciel w swojej profesji. Ewentualnie stwierdzimy, że jedno i drugie ma miejsce.

 

Osobiście, bardzo średnio wspominam lekcje historii z czasów licealnych: jeden nauczyciel (choć naprawdę świetny w tym, co robił) na każdym kroku porównywał mnie do dwa lata starszego brata, drugi mnie najnormalniej w świecie nie lubił i tępił (wspominałam o tym tutaj: https://effectivemeblog.pl/rozwoj-osobisty/jedynka-robi-roznice/).

 

Nie twierdzę, że teraz pałam ogromną miłością do historii, jednak opanowałam dostatecznie dużo technik efektywnej nauki, żeby dziś wiedzieć JAK W OGÓLE SIĘ TEGO CHOLERSTWA UCZYĆ! Dziś sprawiałyby mi więc mniej problemów. Ale wiecie co? Jakoś nie mam ochoty wracać do starych czasów i przeglądać podręczników z liceum, nawet jeśli ciekawił mnie starożytny Egipt. Morał?

 

Uważajmy więc komu pozwalamy kształtować nasz charakter i nasze podejście. Szkoda stracić zapał do nauki przez niewłaściwego „mentora”. I należy identyfikować ich zawczasu, żeby niepotrzebnie nas nie zniechęcili. Łatwiej wtedy rozgraniczyć niechęć do nauczyciela i niechęć do przedmiotu.

 

NAJEFEKTYWNIEJSZE ĆWICZENIA / LEKCJE

 

Jeszcze w czasach, gdy pracowałam dla szkoły językowej, po kilku miesiącach pracy z jedną z moich grup w firmie, podsunęłam kursantom ankietę ewaluacyjną… mnie samej. Poprosiłam, aby wskazali zajęcia, które zapamiętali jako najbardziej efektywne. Do tego samego zachęcam każdego, kto uczy się języka obcego. Jest to super prosty sposób na zidentyfikowanie tego, CO DZIAŁA. 

 

Wtedy dzięki tym ankietom dowiedziałam się, że zdecydowana większość pamiętała wykorzystywanie trailerów filmowych do ćwiczenia umiejętności mówienia (np. opisywanie co się działo na ekranie w czasie Present Continuous) oraz rozrysowywanie czasów przy pomocy map myśli. Utwierdziło mnie to tylko w przekonaniu, że im więcej wprowadzamy elementów wzrokowych, pełnych ruchu, emocji i humoru, tym szybciej przyswajamy materiał. Tak jest przynajmniej w przypadku większości. Inni z kolei być może wymienią np. lekcje biologii i pracę z mikroskopem albo literaturę i czytanie Szekspira. Tak czy siak, intensywne pozytywne odczucia podsuną Wam które ze znanych metod działają na Was najlepiej.

 

 

Jedni z Was zorientują się, że słuchanie wykładów prowadzi w Waszym przypadku do senności (jeśli tak, ewidentnie nie jesteście słuchowcami ;)), a inni, że dzikie poczucie humoru nauczyciela skutecznie przekonało Was do przedmiotu i dobrze byłoby wprowadzić podobne metody we własnym zakresie. Zapominamy o czymś tak prostym jak refleksja – definiowanie co działało, a co nie i dlaczego. A szkoda, bo może nam to oszczędzić dużo czasu 😉

 

Myślcie o tym w ten sposób: zmuszanie się do nauki przy użyciu technik, które nie są dla naszego mózgu naturalne, to jak mycie podłogi przy pomocy malutkiej szmatki. No, da się, tylko pożre więcej czasu, energii i wywoła przy tym masę frustracji. 

Jak wrócić do nauki języka po przerwie

LINIA NAJMNIEJSZEGO OPORU

 

Jednym z głównym powodów, dla których tak ciężko jest nam się zabrać do pracy czy nauki, jest wizja wielu godzin pracy. Mamy poczucie, że gdy już zaczniemy nie będziemy mieli odwrotu. Będzie to swego rodzaju zobowiązanie. Można to porównać do przechodzenia na dietę 😀 Zawsze jest łatwiej powiedzieć, że zrobimy coś jutro. Wtedy wyobrażamy sobie prostą ścieżkę do celu i zero odstępstw. W przyszłości przecież wykażemy się silną wolą i od rana do wieczora będziemy jeść zdrowo. Czasem się udaje… :> A czasem Ania skrada się pod osłoną nocy do kuchni, żeby zrobić sobie grzankę ;p Sprawa z nauką języka ma się podobnie 🙂

 

Chcąc, czy to wrócić do nauki, czy ją rozpocząć, stwierdzamy, że całe przedsięwzięcie będzie miało sens tylko wtedy, gdy będziemy się uczyć dużo i regularnie. W końcu chcemy szybko zobaczyć efekty. Potem przypominamy sobie, że „dużo i regularnie” wcale nie jest takie przyjemne. Zaczynamy się odkładanie na potem i cały plan zaczyna odbiegać od naszej oryginalnej wizji.

 

Dlatego też tak ważne jest ustawienie sobie poprzeczki jak najniżej (już o tym pisałam). Nie narzucajmy więc sobie 40 minut dziennie. Zacznijmy od 10 min przy śniadaniu. W przeciwnym razie zostaną nam idealistyczne intencje 40 minut i nietknięty podręcznik. Alternatywą jest 10 min konkretnej roboty. I to wykonanej. 

 

ZACZNIJ OD PODSTAW

 

Zdanie, które wszyscy (dosłownie, wszyscy) moi nowi kursanci słyszą na pierwszych zajęciach brzmi następująco:

 

„Nie będę od Ciebie wymagać niczego, czego sama Cię nie nauczyłam.”

 

Bez względu na to jak wiele lat ktoś się uczył i na ilu był kursach językowych, zawsze znajdą się jakieś braki. I owszem, możemy powiedzieć lektorowi w szkole językowej czy swojemu nowemu korepetytorowi, że jesteśmy np. mniej więcej na poziomie B1 (sama nowych klientów też o to pytam), acz nigdy nie będzie to wymierne. Problem tkwi w tym, że na porządku dziennym spotykam ludzi na wyższych poziomach językowych, którzy nie potrafią literować i nie rozróżniają spółgłoski od samogłoski. Jakby tego było mało, nauczyliśmy się, że niewiedza jest powodem do wstydu, więc nawet jeśli będziemy świadomi swoich braków, nie przyznamy się. Po prostu będziemy liczyli, że nam się upiecze i się jakoś prześliźniemy i zamiast sobie pomóc, tylko opóźnimy progres.

 

Zasada numer jeden – mówimy bez wstydu o brakach gdy poznajemy nowego lektora/nauczyciela! Ten dobry powinien być jak lekarz: czego mu nie powiecie, może Wam potem zaszkodzić 😉 No, chyba, że zamierzamy się obijać na lewo i prawo i przychodzimy na lekcje, bo nie mamy co z pieniędzmi robić. Uważam, że niewiedza nie powinna być powodem do wstydu, ponieważ nie znamy jej przyczyn (niewłaściwe techniki, zniechęcający nauczyciel, brak możliwości pójścia na lekcje, żeby nadrobić zaległości, itp.). Wstydzić możemy się natomiast lenistwa, a to czy będziemy pracować zależy już tylko i wyłącznie od nas.

 

Lepiej więc zacząć od podstaw i wyłapać braki, a następnie połatać wszystkie dziury i wtedy pójść dalej. Jeżeli materiał będzie za prosty, zawsze można przyspieszyć lub coś przeskoczyć. Z drugiej jednak strony, jeśli spróbujemy przeskoczyć poziom (co nie jest trudne, podręcznik podręcznikowi nie równy), są spore szanse, że dojdziemy do punktu, gdy nie będziemy ogarniać co się dzieje na zajęciach.

 

ZARYZYKUJ

 

W języku angielskim występuje termin „social accountability”, niestety nie doczekał się jeszcze trafionego tłumaczenia. Oznacza on, że jeżeli pochwalimy się komuś swoimi celami czy postanowieniami, późniejsze ich niedotrzymanie wywoła poczucie wstydu, upokorzenia czy winy. Dlatego tak trudno jest się uczyć samodzielnie – nikt nas nie rozlicza z tego co zrobiliśmy, a czego nie. Nie mamy wtedy nad sobą przysłowiowego kija, nie myślimy więc o potencjalnych negatywnych konsekwencjach. Oczywiście jest pewien odsetek ludzi, którzy potrafią utrzymywać swoją motywację na wysokim poziomie bez żadnych zewnętrznych czynników, jednak jest ich baaaardzo mało. Ryzykujmy więc odrobiną wstydu i pochwalmy się komuś, że chcemy wrócić do nauki. Tylko nie przyjaciółce, która wszystko wybaczy, pokiwa współczująco głową, gdy znowu olejemy temat tłumacząc się brakiem czasu i poklepie przyjaźnie po ramieniu mówiąc „jutro będzie lepiej”. Powiedzcie o tym komuś, kto Was faktycznie rozliczy z niewykonanego zadania. Jak już wcześniej wspomnieliśmy, niech ono będzie malutkie 😉

 

 

 
LESSONS:

 

– zacznij od samych podstaw – łatwiej będzie przyspieszyć lub przeskoczyć znany już materiał, niż potem ZNOWU łatać dziury, które powstały w naszym felernym systemie edukacyjnym. Poza tym solidna powtórka może tylko pomóc, na pewno nie zaszkodzi 😛
– wyznacz sobie mikroskopijny cel, np. 10 min nauki przy pomocy aplikacji (łopatologiczniej się już chyba nie da :P), a następnie powiedz o tym zamierzeniu komuś, kogo szanujesz i kto nie wybaczy Ci łatwo wpadki. 

Nauka angielskiego dla nieśmiałych

POCHODZENIE NIEŚMIAŁOŚCI Z NAUKOWEJ PERSPEKTYWY
Trudno jednoznacznie ustalić, skąd bierze się nieśmiałość. Wielu psychologów skłania się ku przekonaniu, że odpowiedzialne za nią jest wyłącznie wychowanie. Niektórzy jednak udowadniają, iż istnieje coś takiego jak gen nieśmiałości, co w połączeniu z zestresowanymi rodzicami daje w konsekwencji reakcje nadmiernej lękliwości dziecka w sytuacji ekspozycji społecznej.
Lidia Głowacka-Michejda, Cała prawda o nauce języka angielskiego 
Zastanawialiście się kiedyś nad tym, jak wpływają na ludzki charakter takie czynniki, jak wychowanie, geny, a jaka część zależy od nas samych? Kilkakrotnie spotkałam się z badaniami, według których ok. 40 % naszej osobowości stanowi genetyka. Pewnie zauważacie to na własnym przykładzie. W rodzinie ukierunkowanej na intelekt rzadziej się spotka sportowca i vice versa. Osobiście wiem, że brak cierpliwości i ognisty temperament (delikatnie ujmując) zawdzięczam w znacznej mierze właśnie takiej „spuściźnie” (dzięki, tato, super prezent :P). Ile więc z całej reszty stanowi wychowanie? Pewnie większość z Was bardziej zasmuci, aniżeli ucieszy fakt, że wkład rodzicielski, to nawet 50% osobowości. Niektórzy uważają, że więcej, a my sami mamy guzik do powiedzenia i jesteśmy jedynie sumą tych dwóch składowych. Stąd mamy dwie drogi. Pierwsza, to uznać, że skoro urodziliśmy się nieśmiałkami i statystyki są przeciw nam, to nie ma sensu walczyć z „przeznaczeniem”. Nie podoba mi się to 😛

 

WIEM SWOJE

 

Osobiście wolę bramkę numer dwa, w której skrzętnie pracuję nad swoją filozofią „nieśmiałość jest oznaką kompleksów, a kompleksy mamy wszyscy, nawet jeśli nie wszyscy o nich mówimy” 😀 Niechęć przed rozmową z drugim człowiekiem zwykle wynika z obawy przed ośmieszeniem, a tego boi się każdy. Choć niektórzy potrafią okłamywać środowisko, a nawet samych siebie, że jest inaczej. Jesteśmy zwierzętami stadnymi, potrzebujemy innych ludzi, żeby funkcjonować i się rozwijać.

 

W latach 40-stych przeprowadzono eksperyment. Amerykanie postanowili sprawdzić jaka byłaby reakcja noworodków, gdyby zaspokoić ich wszystkie podstawowe fizjologiczne potrzeby bez okazywania im jakichkolwiek uczuć. Dwadzieścioro dzieci otrzymywało żywność, było kąpane, przewijane i przetrzymywane w sterylnych warunkach, ażeby uniknąć infekcji. W wyniku eksperymentu połowa dzieci zmarła i przerwano go po 4 miesiącach. Potrzebujemy, i to fizycznie, akceptacji i miłości drugiego człowieka, ażeby przeżyć. Nic więc dziwnego, że panicznie boimy się odrzucenia. I to wszyscy. U ludzi nieśmiałych ten lęk jest po prostu wzmożony, co za tym idzie bardziej widoczny dla osób trzecich. Ten jeden raz pokuszę się o pompatyczne stwierdzenie: jeśli więc boisz się oceny innych, to nie dlatego, że jesteś tchórzem, tylko dlatego, że jesteś normalnym, zdrowo myślącym człowiekiem. Powtórzę więc: każdy się boi, nie każdy się do tego przyznaje.

 

3 X P

 

Czyli z angielskiego „Pain and Pleasure Principle” – zasada bólu i przyjemności.
Według Wikipedii
Zasada przyjemności, to zasada, którą kieruje się nieświadoma część osobowości – id. Gdy dochodzi do stanów napięcia i wzrasta poziom stymulacji, id usiłuje przywrócić organizmowi niski poziom energii – uniknąć przykrości i uzyskać przyjemność. 
 
A tak na ludzki język przekładając, to wolimy wybrać ciepłe kapcie, piżamy anty-gwałty (dziewczyny, żadna mi nie wmówi, że takich nie posiadacie :P) i pizzę, które dostarczą nam przyjemność, aniżeli spotkanie towarzyskie na imprezie, na której praktycznie nikogo nie znamy, gdzie będziemy w cholerę zestresowani i wrócimy do domu wkurzeni na siebie, że straciliśmy tylko czas w kącie zbierając się na odwagę (lub nie), żeby do kogoś zagadać. Wszystko, co robimy w życiu jest podyktowane tymi dwoma odczuciami: uciekamy od złego i dążymy do przyjemnego. Kruczek tkwi w tym, żeby zminimalizować przykrość i zwiększyć pozytywne odczucia związane z nawiązywaniem nowych znajomości. I nad tym, między innymi, będziemy pracować 😉