Sekret efektywności. Skąd się bierze motywacja.

BRAMKA NUMER 2?

 

Pewnego wieczoru, jeden z moich kursantów miał w drodze na lekcję ze mną pecha – utknął w korku. Pracuję z ludźmi od lat i już dawno temu nauczyłam się, że rzadko kiedy wszystko idzie zgodnie z planem – za dużo niewiadomych, zbyt wiele czynników niezależnych od nas. Małe spóźnienie. Ot, drobny poślizg. Nic wielkiego.

Całkowicie nieporuszona uśmiechnęłam się w odpowiedzi na jego przeprosiny i wyjaśniłam, że takie sytuacje są całkowicie normalne i że nie powinien sobie tym zaprzątać głowy. Odparł wtedy, że najbardziej frustrującą częścią było bezczynne siedzenie – po stokroć wolałby być w ruchu, nawet gdyby miało mu to zająć dokładnie tyle samo czasu.

Sądziłam wtedy, że takie nastawienie jest efektem nawyku – żyjemy podłączeni do telefonów, w ciągłym trybie akcji i reakcji. Nie lubimy bezczynności i trudno nam usiedzieć w miejscu.

Otóż okazuje się, że to tylko jeden element układanki.Badania pokazują, że jeśli utkniemy w korku na autostradzie i zobaczymy zjazd, dzięki któremu moglibyśmy się z niego wydostać, będziemy mieli nieprzemożną ochotę z tej opcji skorzystać i to NAWET WTEDY, gdy WYDŁUŻYMY sobie w ten sposób drogę do domu.

Czym się więc kierujemy, jeśli nie logiką? Za czym goni nasz mózg?

 

 

TO JUŻ NIE TE CZASY

 

Jak wyglądała rzeczywistość naszych rodziców? Prosto po szkole/studiach szukali jednej pracy, w której mogli spokojnie doczekać emerytury. Jak wygląda nasza? Cóż, według statystyk z 2018 roku, przeciętny Amerykanin w ciągu swojej kariery zmienia pracę 12 razy (średnio co 4 lata). Mało tego, w chwili obecnej ponad 1/3 amerykańskiej siły roboczej to wolni strzelcy, zleceniobiorcy lub wykonawcy innego rodzaju pracy tymczasowej (gdzie kiedyś przecież przedsiębiorcy byli zdecydowanie mniejszością na rynku).

Czym się różnimy od pokolenia „stabilnego zatrudnienia”? Chcąc czy nie, musimy nabyć umiejętność adaptacji, radzenia sobie w nowych sytuacjach, zarządzania swoim czasem i priorytetami, rozwiązywania nieznanych dotąd problemów i podejmowania niezależnych decyzji. Co ciekawe, ci, którzy potrafią modelować własną motywację, zarabiają więcej, są szczęśliwsi oraz bardziej zadowoleni ze swojego życia.

 

 

DIABEŁ TKWI W DECYZJI

 

Wspólny mianownik? Samodzielne podejmowanie decyzji. Tak właśnie powstała teoria motywacji:

(…) wewnętrzna energia rodzi się w ludziach wtedy, gdy mają możliwość dokonywania wyborów – właśnie to daje im poczucie niezależności oraz świadomość prawa do decydowania o własnym losie. W przeprowadzonych eksperymentach naukowych osoby badane chętniej dokańczają trudne zadania, jeśli są one przedstawione w kategoriach wyborów, a nie dyspozycji.

 

Odruch przejmowania kontroli nad sytuacją jest instynktowny i można go zauważyć nawet u dzieci, które uczą się samodzielnie jeść – w chwili, gdy nabywają umiejętność żywienia się bez pomocy rodzica, korzystanie z cudzego wsparcia wydaje im się wyjątkowo nieatrakcyjne.

W czasopiśmie „Cognitive Sience” w Nowym Jorku w 2010 roku ukazał się artykuł przedstawiający badania z Uniwersytetu Columbia. Wykazały one, że gdy ludzie wierzą, iż mają wpływ na własny los, zasadniczo pracują z większą przyjemnością oraz sumienniej. Szybciej też pokonują niepowodzenia, są bardziej pewni siebie i żyją dłużej.

Pointa? Bardzo nie podoba nam się wizja siebie jako ofiar zdarzeń. Nie chcemy być sumą doświadczeń i mieć poczucia, że nie mamy panowania nad własnym życiem. Każdy chce być kapitanem swojego okrętu i wierzyć, że to on sam decyduje dokąd płynie. Jesteśmy wtedy najnormalniej w świecie szczęśliwsi i podejmujemy działania mające na celu kształtowanie naszej własnej rzeczywistości.

Pytanie brzmi: czy można w sobie wykształcić takie przekonanie o panowaniu nad sytuacją, aby w efekcie zapanować też nad własnym poziomem motywacji i satysfakcji z pracy?

 

 

NIE CHOWAJ SIĘ DO SKORUPKI

 

Pewnie, że można. 😀 Tylko trzeba mieć jaja. 😀 Poczucie kontroli i wspomniane przekonaniu o panowaniu nad sytuacją kształtujemy poprzez…podejmowanie decyzji.

Jak ustalili uczeni z Uniwersytetu Columbia

„Każdorazowe dokonanie wyboru – nawet bardzo drobnego – wzmacnia poczucie kontroli, a zarazem własnej skuteczności” (…). Jeżeli nawet podejmowania decyzja nie pociąga za sobą istotnych korzyści, ludzie i tak pragną swobody wyboru.

Lekcja? Musimy czuć, że to my jesteśmy kowalami własnego losu. A to z kolei możemy osiągnąć jedynie przez aktywne i zamierzone podejmowanie decyzji.

 

 

Artykuł napisany w oparciu o książkę Charles’a Duhigg – „Mądrzej, szybciej, lepiej. Sekret efektywności”

3 aplikacje, które szybko poprawią Twoją koncentrację

BUDŹ SIĘ WE WŁAŚCIWYM MOMENCIE

 

Chciałabym móc powiedzieć, że jestem masterem rutyny i dla dobra swojego zdrowia (fizycznego i psychicznego) mam pięknie uformowaną rutynę – wieczorną i poranną. I byłoby to monumentalne kłamstwo. 😛 Śpię za mało i nieregularnie. Stale zmieniają się moje pory zaśnięcia i pobudki, jak i również liczba godzin snu. Jeśli więc, jak ja, nie masz perspektyw na chodzenie spać o tej samej godzinie, trzeba sobie poradzić inaczej.

 

Wiesz pewnie, że nasz sen składa się z cyklów (faz).

W fazie 1 mózg przechodzi z fal alfa na fale theta – pojawiają się wtedy w umyśle dziwne, nielogiczne skojarzenia, zasypiamy. Fazie 2 również towarzyszą fale theta – zapadasz w sen – następuje wyłączenie świadomości. Faza 3 to faza przejściowa, w której mózg zwalniając swoją pracę z fal theta przechodzi w częstotliwość delta i w nich już pracuje do końca fazy 4. Obie te fazy to sen głęboki, w którym odpoczywasz (spada ciśnienie krwi, temperatura ciała, pojawia się głęboki oddech, itp.).

I uwaga! Na pewno tego doświadczyłaś – jeśli ktoś Cię w czasie trwania tej fazy obudzi, będziesz  senna i rozbita. Czasami tym kimś jest budzik…

 

WSKAZÓWKA: Zainstaluj aplikację Sleep Cycle. Zostawiasz na noc telefon na łóżku (podpięty do ładowarki, bo zżera dużo energii) i ustawiasz najpóźniejszą godzinę, o której chcesz się obudzić. Aplikacja analizuje dźwięk (np. wiercenie się przez sen) i na jego podstawie „ocenia” w jakiej znajdujesz się fazie. Gdy będziesz się zbliżać do końca cyklu oraz ustawionej wieczorem godziny pobudki, włączy się spokojny alarm, a po chwili wibracje.

Oczywiście najlepiej uregulować sen, przesypiać spokojnie 7-8 h w zależności od potrzeb ciała i pozwolić mu, aby samo się obudziło… Bajanie jednak zostawmy na kiedy indzie, bo której z nas uda się to faktycznie wcielić w życie?

 

 

 

TRENUJ UWAŻNOŚĆ (3 MIN DZIENNIE)

 

I tu również biję się w pierś – nie medytuję każdego dnia, choć powinnam. Samo stwierdzenie MEDYTACJA kojarzy nam się z jakimś buddyjskim mnichem… A chodzi po prostu o to, żeby na chwilę spróbować „wyłączyć myślenie” i maksymalnie skoncentrować na „tu i teraz”.

 

Zabawne jak wiele myśli napływa człowiekowi do głowy w ciągu 180 sekund… Bo tyle właśnie trwa podstawowa sesja treningu uważności (mindfulness practice) przy pomocy aplikacji Headspace. Czasem jest to koncentracja na oddechu, a czasem na stopniowym rozluźnieniu wszystkich części ciała.  I sama w ciągu tych 3 minut potrafię przeskoczyć w swojej głowie od japońskich poleceń w karate, do przygotowania obiadu, a potem jeszcze do kolejnego artykułu na bloga. Co tu kryć, jestem w tym do bani. 😛

 

Jednak gdy poświęcam te 3 minutki swojemu umysłowi (zwykle po śniadaniu), nawet gdy jest on szczególnie niezdyscyplinowany, a praktyka dłuuuuży się jak cholera, to potem jestem o wiele spokojniejsza, rzadziej tracę nad sobą panowanie i jestem znacznie produktywniejsza.

I najważniejsze – nie mam, jak to zwykle u mnie bywa, wrażenia, że życie ucieka mi między palcami, dzień po dniu.

 

 

 

RÓB PRZERWY (NA KRÓTKI SPACER)

 

Efektywniej byłoby „rusz d***ę do siłowni” :D, ale obiecałam, że sposoby będą szybkie, a wiele z nas uważa brak czasu za główną przeszkodzę w drodze do regularnych ćwiczeniach.

 

Wysiłek fizyczny, w drodze do poprawy koncentracji i pamięci, bije na głowę wszystkie inne praktyki (m.in. krzyżówki, naukę języków obcych, itp.). Jeśli jednak nie masz możliwości (ani chęci) wciśnięcia 30 min przebieżki czy machania hantlami, zadbaj przynajmniej o to, aby nie być przykutą do biurka.

 

WSKAZÓWKA: Work & Rest Timer – aplikacja przypomina o przerwach (sama możesz ustawić ich częstotliwość i długość) i o tym, że trzeba wstać od biurka. Jeśli jesteś np. w pracy i robienie przysiadów nie wydaje się najlepszym pomysłem ;p, po prostu się przejdź, może odetchnij świeżym powietrzem. Jeśli taka struktura dnia pracy wydaje Ci się niemożliwa (wiem, każda z nas czasami nie ma czasu nawet na zjedzenie czegoś), ustal sobie za cel przynajmniej jeden taki mini-spacer w ciągu dnia. JEDEN! Małymi kroczkami, ale w dobrą stronę. 😉


Cium, bum! 😉
Ania

 

Jedna mała rzecz, która może przesądzić o Twoim rozwoju

***

 

– Oooo, nie, nie, nie, nie, nie! WRACAJ TU!

Łapię dziewczynę za rąbek rękawa i siłą przyciągam z powrotem na parkiet.

– Nie zrobię tego! – przez chwilę próbuje się jeszcze wyrwać.
– Zrobisz! Żadne z nas nie ogarnęło tego z marszu, ćwiczyliśmy przez wiele zajęć zanim opanowaliśmy całość. Ty też to ogarniesz. Jeszcze raz, krok po kroku. Stań bezpośrednio za mną, powtórzymy całą sekwencję w zwolnionym tempie. I… raz i dwa i trzy i cztery… i… raz i dwa i trzy i cztery… i…

– I co?! Mówiłam!!! Nie zrobię tego! Wystarczy, mam dość!

Znowu łapię drobną brunetkę i przyciągam na to samo miejsce.

– Wracaj tu!!!
– Nie wiem, jestem na to za głupia!

Patrzę na nią czymś, co przypomina, jestem pewna, spojrzenie bazyliszka.

– Nie puszczę Cię z tej sali, dopóki nie opanujesz tej choreografii. Zejście z parkietu nie jest opcją, rozumiemy się? Jeszcze raz.

 

 

***

 

– Ale czy Wy tego nie rozumiecie?! Jestem na to ZA TĘPA!

Ups. Z wszystkich rzeczy, jakie mogła powiedzieć, wybrała najgorszą. Z drugiego końca wąskiej sali wpatrują się we mnie piwne oczy hojnie przyprószone wokół piegami. Młoda kobieta, koło trzydziestki, płomieniste włosy, szczupła buzia. Biorę głęboki wdech, żeby uciszyć szum w uszach. Nie pamiętam ile razy w życiu usłyszałam, że „ktoś mi zazdrościł, bo miałam talent do języków”.

Talent jak cholera. Z trzeciej klasy liceum nie pamiętam NIC poza szkołą, korepetycjami, książkami i ryciem na blachę. Bardzo ładnie się ten talent objawił – zarwanymi nocami i brakiem jakichkolwiek rozrywek na rzecz zdanej matury.

– Ok… Pozwól więc, że Cię o coś spytam. Widzicie się ze mną raz w tygodniu przez 1,5 h. Jak dużo czasu spędzasz na powtarzaniu materiału poza zajęciami?
– Yyy… no wcale.

Unoszę brwi i zaciskam zęby. Oddychaj, oddychaj…

 

 

***

 

– Tak jakby nie mam zadania. No… bo nie było czasu! To był cholernie ciężki tydzień.

– Rozumiem…

Siedzący naprzeciw mnie mężczyzna czeka na moją dalszą reakcję. Jednak nauczyłam się już jakiś czas temu, że najczęściej chwila ciszy potrafi zdziałać więcej, niż 10-minutowy wykład.

Wiercenie się na krześle. I więcej wiercenia.

– Czy nie wspominał Pan przed chwilą, że spędził wczoraj 2 godziny przed telewizorem…? No, cóż. Każdy ma swoje priorytety.

Zawieszam na chwilę głos.

– Mówiłam już Panu dlaczego zdecydowałam się pracować w swojej działalności przede wszystkim z dorosłymi? Dzięki temu moja praca ma sztywne ramy. Po tym jak już wykonam swoją pracę, to jest wytłumaczę, przekażę materiały, pokażę JAK się z nich uczyć, moja rola się kończy. Od tego momentu to WY, kursanci, bierzecie pełną odpowiedzialność za efekty.

 

 

***

 

Słyszeliście o Bernardzie Weinerze? Ja też nie, w każdym razie aż do wczoraj. Wymyślił on coś, co nazywamy w psychologii „attribution theory”, czyli teorią atrybucji, a dotyczy ona tego, w jaki sposób człowiek stara się doszukiwać związków przyczynowo-skutkowych w otaczającym go świecie oraz we własnym zachowaniu.

Jak to się ma do wyników nauki języka? Już tłumaczę.

Otóż Carol Dweck, profesor z Uniwersytetu Stanford, o której odkryciach pisałam także TUTAJ, w swoich badaniach koncentrowała się na tym, jak ogromny wpływ na efekty pracy ma nasz „mindset”, tj. punkt widzenia, czy też, jak kto woli, nasze założenia.

Tym razem zbadała jak wypadną w badaniach uczniowie, którzy przejdą tzw. attribution retraining, tzn. którzy zostaną reedukowani w zakresie identyfikowania przyczyny sukcesu czy porażki w nauce.

Brzmi poważnie, to może po ludzku: jeżeli uważamy, że wyniki testów są efektem czynników zewnętrznych (pogoda, trudny test, wredny nauczyciel, itp.) – uznajemy siebie za ofiarę, która nie ma innego wyjścia, jak poddać się działaniu wszechświata.

Co jednak się wydarzy, jeśli zaczniemy zakładać, że ewentualna porażka (niższa ocena, słaba znajomość materiału, itp.) jest bezpośrednim efektem tego, ile pracy i wysiłku włożyliśmy w przyswojenie wiadomości? Co, jeżeli zaczniemy postrzegać swoją PRACĘ (i tylko pracę!) jako GŁÓWNĄ PRZYCZYNĘ, a WYNIKI TESTÓW jako SKUTEK?

Oczywiście możemy całe życie chować się za wymówką braku czasu czy trudnego testu, ale nie muszę chyba mówić, że uczniowie, którzy uznawali swoją pracę za przyczynę, a wyniki za skutek, wypadali O WIELE lepiej (tj. zrobili o wiele większe postępy), niż Ci, którzy zrzucali winę na brak predyspozycji? 😉

 

P.S. Jak zawsze – nie piszę z perspektywy „wszechwiedzącej” – ja też popełniam ten błąd! I choć staram się brać pełną odpowiedzialność za wszystko, czego się czepię 😛 , to nie zawsze mi to wychodzi. 😉

 

 

 

 

 

 

Jak się nie uwstecznić z angielskiego na wakacjach (bez zaglądania do książek)

KŁAMSTWA I KŁAMSTEWKA

 

Bardzo prawdopodobne, że jesteś studentką, licealistką lub lektorem/nauczycielem angielskiego i właśnie nastał dla Ciebie czas wolny od pracy.

Nie ma jednak co się oszukiwać. Nikt nie zagląda do książek na wakacjach. Niby powtarzamy sobie, że „gdy będziemy mieć więcej czasu, podszlifujemy swój angielski”, ale gdy wreszcie mamy przed sobą realną perspektywę 2-miesięcznej laby, to jakoś ciężko jest przełożyć dobre intencje na dobre efekty.

Nie trzeba też geniusza, żeby wiedzieć, że umiejętność nieużywana ZANIKA. Ze znajomością języka obcego włącznie. Z czym więc zostajemy nie mając kontaktu z angielskim w pracy/szkole/na uczelni, a znając siebie też na tyle dobrze, by wiedzieć, że wszystkie podręczniki pójdą w odstawkę?

 

 

 

(CHOĆ TROSZKĘ) SIĘ PRZYGOTUJ

 

Po pierwsze, całe przedsięwzięcie musi być tak automatyczne i tak bardzo NIEwymagające myślenia, jak to tylko możliwe. Wszem, nie będziesz wprowadzać intensywnego rycia na blachę, a jedynie drobne zmiany w codzienności, których prawie nie zauważysz (choć zauważysz ich brak pod koniec wakacji, jeśli zaniedbasz język). Fajnie byłoby jednak na wstępie poświęcić kilka minut na zastanowienie się co sprawdzi się w naszym przypadku oraz co nie sprawdzało się do tej pory (i dlaczego).

Wszak łatwiej jest ominąć pułapkę, o której wiemy.

 

 

 

 

MASZ FORY I NAWET O TYM NIE WIESZ 🙂

 

Wspominałam już o tym wcześniej – nowe nawyki najłatwiej jest wyrobić w momencie, gdy przechodzimy jakieś większe zmiany w życiu.

Wykorzystaj ten fakt. Jeżeli właśnie zaczęły się Twoje wakacje, to oznacza, że na jakiś czas modyfikacji ulegną Twój styl życia i Twoje codzienne rutyny.

***ALE, ALE! Im szybciej tym lepiej. Nie pozwól sobie na labę przez dwa tygodnie, bo Twoja przewaga wynikająca ze zmian w codzienności pójdzie się… paść na zieloną trawkę. 😛

 

 

 

 

ANGIELSKI NA ROZRUCH

 

Planuj swój kontakt z językiem w godzinach porannych. W pierwszej połowie dnia mamy więcej silnej woli (mniejsze tzw. zmęczenie decyzyjne), a co za tym większe szanse na faktyczne zrealizowanie naszego mini zamierzenia.

Co może być taką formą kontaktu z językiem? Na przykład poprzez słuchanie wiadomości po angielsku podczas przygotowywania śniadania. Mogłabym Wam podsunąć BBC, ale dla wielu osób ta opcja wydaje się po prostu mało interesująca.

A co powiecie na ENGLISH NEWS IN LEVELS? Aplikacja, która daje możliwość przeczytania i przesłuchania (do wyboru do koloru) tych samych segmentów wiadomości na trzech różnych poziomach zaawansowania. 🙂

 

 

 

 

KIESZONKI CZASU

 

Zawsze miej na telefonie anglojęzycznego audiobooka lub podcast i słuchaj go w tzw. kieszonkach czasu (np. gdy jedziesz autobusem, podczas malowania się, kiedy zmywasz naczynia czy w porze drugiego śniadania). Tylko nie wykorzystuj wszystkich opcji na raz! W przeciwnym razie zaczniesz odczuwać przymus, prawdopodobnie pozbawisz się chwili relaksu przy ulubionej muzyce, powstanie to wredne poczucie „poświęcania czegoś przyjemnego” i tylko zniechęcisz się do języka. Lepiej mniej, a regularnie.

Zanim podniosą się głosy dotyczące poziomów audiobooków – wystarczy wpisać w YouTube np. „English audiobook level 3” (im wyższa liczba, tym trudniejszy tekst) i wyskoczą nam takie cuda, jak

Learn English Through Stories Skyjack! Level 3

Learn English Through Stories Sherlock Holmes Level 4

Learn English Through Stories Sense and Sensibility Level 5

 

 

 

 

 KOMENTUJ

 

Na kanałach YouTube ulubionych youtuberów. Boisz się, że się ośmieszysz, bo popełnisz błąd? No problem, załóż nowe konto na gmailu, a następnie na YouTube, 5-6 minut roboty. Nie, nie możesz tylko czytać (tak jak nie powinno się tylko słuchać bez mówienia), ponieważ do opanowania języka niezbędny jest proces PRODUKOWANIA języka. Czytanie będzie oczywiście pomagać w naszym rozwoju językowym, nie zastąpi jednak drugiego kanału komunikacji, jakim jest pisanie i mówienie.

A jakie jest lepsze miejsce do ćwiczenia pisania, niż to, do którego zaglądamy w chwilach relaksu, gdzie panuje nieformalny klimat?

 

 

 

 

OGLĄDAJ FILMY Z ANGIELSKIMI NAPISAMI

 

Śmiało odpalaj filmy ile tylko dusza zapragnie. Rób to jednak mając włączone angielskie napisy.Mogę za to zostać skrytykowana (w żywej komunikacji przecież takich napisów sobie nie włączymy 😉 ). A więc tak: również uważam, że raz na jakiś czas trzeba ukierunkować się WYŁĄCZNIE na słuchanie. Jeśli jednak chcemy poszerzyć zakres słownictwa, oglądanie filmu (słuchanie połączone z akcją, ekspresją, itp.) i „podglądanie” zapisu niezrozumiałych części wypowiedzi, daje nam możliwość przyswojenia nowych słówek wraz z wymową i to w kontekście.

Warto też wspomnieć, że gdy oglądamy filmy z polskimi napisami (lub w ogóle bez napisów), jedynie z oryginalnym anglojęzycznym dźwiękiem, to są spore szanse, że się po prostu „wyłączymy”. A przecież nie o to chodzi. 🙂

 

 

 

 

LYRIC VIDEOS

 

Nastała moda na tzw. LYRIC VIDEOS, czyli przedpremierowe filmy publikowane na YouTubie. Nie przedstawiają pełnych teledysków, a jedynie efekty wizualne, grafikę, animacje i pojawiające się w odpowiednim momencie wersy nowej piosenki.

Nie sugerowałabym fiksowania się na tej metodzie, ponieważ słuchanie piosenek aktywuje inną część mózgu aniżeli ta, która działa przy typowej wypowiedzi. Jest to jednak świetny sposób na nauczenie się kilku bonusowych słówek.

 

 

 

PRZEŁAM BARIERĘ JEŻDŻĄC PO… POLSCE

 

– Do samochodu mamy jakieś 1,5 km. Do Morskiego Oka jest 10. Przed nami jeszcze tylko jakieś 21,5 km marszu. How nice! 😀
– No… ale pogoda nam dopisała. Jest ciepło, ale nie gorąco. Mega nam się poszczęściło z tym weekendem majowym.

Stajemy z Gabi w kolejce do budki, a ja wyginam szyję, żeby zobaczyć ile kosztują wejściówki. Ceny biletów są zapisane w języku polskim i angielskim. Uśmiecham się szeroko. Wiem, że jestem jak dziecko, ale jakoś mi to nie przeszkadza. 😉 Życie jest o tyle przyjemniejsze, gdy przyprószamy je serią wygłupów. 😀 Patrzę na Gabrysię i szepczę.

– Tee… zamów bilety po angielsku. 😉 


– Two normal tickets, please.

😀

Najlepsze ćwiczenia na przełamywanie bariery językowej :)

Dopieszczanie i dopracowywanie stron mojej drugiej książki sprawia, że notorycznie myślę o zagadnieniu przełamywania bariery językowej. I nie tylko o tym, czym jest i skąd się bierze, ale przede wszystkim jak z nią walczyć. Na co dzień pracuję przede wszystkim z osobami dorosłymi i mam szansę z bliska przyglądać się temu, co dzieje się w głowach moich kursantów. Jeśli więc macie jakiekolwiek opory przed mówieniem po angielsku, należycie do zdecydowanej większości. 🙂

Ciekawostka: podczas jednego z prowadzonych przeze mnie szkoleń z metodyki nauczania języka angielskiego dla nauczycieli byłam świadkiem bardzo interesującej sytuacji. Anglistka z wieloletnim doświadczeniem w nauczaniu języka obcego wstydziła się publicznie PRZECZYTAĆ akapit w obawie, że popełni błąd i „zbłaźni się” przed kolegami z pracy. Jeśli więc myśleliście, że problem dotyczy tylko uczniów i to tych na niższych i średnich poziomach zaawansowanie, nie mogliście być w większym błędzie. 😉

 

 

 

TABOO / HEADS UP

Czyli gra dla dwóch lub więcej osób, którą tak naprawdę można dostosować do potrzeb indywidualnego kursanta 😛 Zadaniem gracza jest opisanie partnerowi terminu znajdującego się na kartce (ALE bez używania kluczowych słów). Jeśli więc miałabym opisać czym jest KING (KRÓL), to wśród zakazanych słów najprawdopodobniej znalazłyby się m.in. QUEEN (królowa), CROWN (korona), PRINCE (książę) i PRINCESS (księżniczka).

Ćwiczenie jest świetne z wielu względów. Po pierwsze, ćwiczymy komunikację i przygotowujemy się do sytuacji, w których nie będziemy znać jakiegoś słówka. Bo, spójrzmy prawdzie w oczy – nikt nie zna całego słownictwa świata, również w ojczystym języku.

Mogłabym więc powiedzieć, że:

It is a person who is in charge of the kingdom, who usually lives in a castle and has servants.
Jest to osoba, która stoi na czele królestwa, zwykle mieszka w zamku i ma wielu służących.

Dzięki temu ćwiczymy parafrazę, czyli opisywanie tego samego, ale przy użyciu innych słów. Wszak prawdziwa komunikacja (a głównie to na niej nam przecież zależy) polega na przekazaniu informacji. Narzędzia, jakimi się będziemy posługiwać (konkretne słówka) to sprawa drugorzędna. 🙂

 

*** Alternatywą jest aplikacja HEADS UP, która została wymyślona przez Ellen DeGeneres prowadzącą jeden z najpopularniejszych show w USA. Zawiera ona więcej elementów kulturowych i nadaje się dla kursantów na wyższych poziomach zaawansowania (choć gra ogólnie sprawia więcej frajdy, aniżeli z wyciętymi kartkami ;)).

 

 

 

 

HOW TO

 

Kolejne z moich wymyślnych narzędzi tortur. 😀 Choć najczęściej nim przystąpię do zadania, żeby nie wyjść na lektora rodem z piekła 😀 , przygotowuję kursanta do tego ćwiczenia, tj. zaopatruję go/ją w niezbędne słownictwo. 😉

Wtedy siadam naprzeciwko, biorę do ręki swój telefon, obracam nim na wszystkie możliwe sposoby i mówię po angielsku: Jestem 80-cio letnią babcią, chcę wysłać wiadomość do swojej córki i nie wiem jak. Czy możesz mi pomóc? 😀 I tak moja „ofiara” jest zmuszona powiedzieć mi, bardzo szczegółowo, co mam zrobić.

Najpierw musisz odblokować telefon… Guzik jest po prawej stronie, wciśnij go. Teraz przesuń palcem po ekranie. Nie, nie tak. Od lewej do prawej. Teraz znajdź ikonkę z chmurką…

 

Opisywanie szczegółowo bardzo podstawowych czynności daje nam dodatkowo możliwość wyłapania luk w naszej wiedzy. Każdy wie jak jest po angielsku telefon, ale co z takimi słówkami jak „odblokować”, „guzik”, „wcisnąć”, „strzałka”, „pole tekstowe”, itp.?

 

 

 

JESTEŚ MOIMI OCZAMI

 

Pamiętaj, jesteś moimi oczami.

– Ale co ja mam robić?!

Uśmiecham się szeroko i obserwuję, jak w siedzącym przede mną kursancie zaczyna narastać panika.

– Już mówiłam. Ja się odwrócę tyłem do komputera, głos jest wyłączony, trailer sobie leci, a Ty ładnie po kolei opisujesz mi w czasie Present Continuous co dzieje się na ekranie. Na tej podstawie muszę odgadnąć o jakim filmie mówisz. Spokojnie, sama w końcu wybrałam zwiastuny, znam swoje opcje. Masz tylko dwa kryteria: nie wolno Ci się zatrzymać w opisie i cały czas masz używać struktury „to be + końcówka -ing”.

– Ale…!

– Nom? 🙂

– No, nic… dobra…

– No, to próbujemy. 🙂

 

Na czym polega cały urok ćwiczenia? Kursant jest tak skoncentrowany na ćwiczeniu, że w jego umyśle nie ma już miejsca na myślenie o lęku przed mówieniem. 😉

KONKURS + Recenzja Multikursu

 

 

 

 

Mam dla Was dzisiaj kilka niespodzianek. 🙂 Zanim jednak przejdziemy do samego K O N K U R S U, przedstawię Wam recenzję tego, o co tak naprawdę będziecie walczyć, tj. kursu intensywnego online z języka angielskiego. 😉

 

 

MIŁE NIESPODZIANKI NA WSTĘPIE

 

Zanim usiadłam do „przeklikania” platformy, przez kilka dni z tyłu głowy zastanawiałam się jakie elementy są w tej branży najczęściej pomijane. Jednym z nich była część psychologiczna. Nauka języka to bardzo duże przedsięwzięcie, więc musimy dokładnie wiedzieć po co to robimy.

 

Miłym zaskoczeniem była więc zakładka „Odbierz darmowy prezent„. Znajdziecie w niej sporo krótkich plików PDF z bezpłatnymi materiałami.

 

 

Te dotyczące stricte nauki języków obcych nie są bardzo rozbudowane, więc nie należy zakładać, że nasz poziom języka nagle gwałtownie wzrośnie, ale moja uwagę przykuły w szczególności 2 tamplety innego sortu:

 

 

PDF MOTYWACYJNY – zawierające m.in. rubrykę na nagrodę za osiągnięcie celu. Znów, trochę mało rozbudowany, więc czuję lekki niedosyt, ale to ja mam bzika na punkcie monitorowania celów i naprawdę mało kto pamięta o tym aspekcie nauki angielskiegp, więc i tak chwała im za to.
PLANERY językowe – dzienny, tygodniowy, miesięczny i roczny – przejrzyste i przyjemne wizualnie oraz uwzględniające perspektywę zarówno krótkoterminową, jak i długoterminową – duży plus za to – nauka języka nie jest sprintem, tylko maratonem.

 

 

TEST POZIOMUJĄCY I WERSJA DEMO

 
 
Zaletą jest to, że platforma została wzbogacona o tzw. placement test, czyli test poziomujący. Dosyć kompleksowy, acz nieco chaotyczny.Nie można też sprawdzić w którym miejscu popełniło się błąd, ale sam fakt, że nie musimy błądzić w sieci, a potem jeszcze samodzielnie sprawdzać sobie wyników, zdecydowanie działa na ich korzyść. Nie kupujecie też kota w worku, ponieważ możecie wypróbować kurs za darmo.
 
Gdy rozpoczynamy kurs, wita nas intuicyjny panel.
Więc nawet jeżeli jesteśmy za leniwi, żeby kliknąć w taką zacną zieloną ikonkę w prawym dolnym rogu („Jak korzystać z kursu?”), nie będziemy mieli większych problemów z odnalezieniem się w kursie. Mimo wszystko sugerowałabym obejrzenie filmiku instruktażowego (ok. 2 min), ponieważ wtedy poznamy kilka bonusowych funkcji:
+ cotygodniowe raporty postępu wysyłane na email,
+ możliwość „konkurowania” ze znajomymi – tym samym stworzenie systemu kar i zewnętrznej motywacji,
+ ustawianie celu dnia i poziomu intensywności nauki (które dodatkowo można zmieniać tak często, jak tylko zechcemy).
 

 

 

STRUKTURA KURSU

 
 +   Kursy składają się z rozdziałów, a rozdziały z około 14-16 lekcji, wszystko jest posegregowane tematycznie. Poszczególne lekcje nie zostają odhaczone (i uznane za faktycznie zaliczone) dopóki nie poprawimy wszystkich błędów. Niektórym mogłoby się to wydawać surowe, jednak w ogólnym rozrachunku, to my sami panujemy nad kursem, a powtórki mogą nam wyjść tylko na dobre. 🙂 W końcu, jeśli ktoś chce osiągnąć wynik 100%, to nie może oczekiwać, że będzie łatwo. 😉
+  Po pięciu rozdziałach czeka nas sprawdzian.

+   Lekcje są różnorodne, dzięki czemu kursant się nie nudzi.

 

 

+   Angielskiego uczymy się zarówno przez dialogi i pełne zdania, jak i pojedyncze słówka. Zdecydowanie spodobał mi się fakt, że ten sam materiał jest przerabiany w różnych formach (m.in. dopasowanie wyrażeń do luk, uzupełnianie ich ze słuchu, tłumaczenie, połączenie zdjęć z nagraniami audio, słuchanie typu PRAWDA/FAŁSZ, itp.).

+   Fajnie, że załączone zostały filmiki animowane sprawdzające słuchanie. Chociaż na ten element możemy spojrzeć dwojako:
+   z jednej strony animacja dostarcza więcej rozrywki,
   z drugiej jednak nie jesteśmy w stanie uczyć się języka poprzez ruch ust osoby mówiącej, ponieważ wypowiada się postać z kreskówki, a nie żywy człowiek.

 

+   platforma sygnalizuje kolorem czy dobrze zapisujemy wyrażenie i możemy kontynuować czy może też powinniśmy się wrócić o kilka liter.

 

+ Dodatkowo, platforma może być czuła na wielkie litery i zasady interpunkcji, ale nie musi – jest to zależne od użytkownika, wystarczy tą opcję zmienić Ustawieniach.

–   Jedyny zarzut jaki mogę tu mieć to ten, że Profesor Henry nie rozpoznaje form pełnych, jeżeli oryginalnie zostały wprowadzone ściągnięte i vice versa. Innymi słowy, musimy wpisać np. „I’m”, a nie „I am”, w przeciwnym razie zostanie to uznane za błąd. W przypadku osób początkujących, informacja ta nie jest również wyjaśniona na wstępie, a przeciętny Kowalski wcale nie musi wiedzieć, że jedno i drugie jest tym samym i oznacza „ja jestem”.

 

+ Jeżeli chcemy kontynuować naukę, wówczas program automatycznie narzuci nam powtórkę i dopiero później będziemy mogli przejść do kolejnej lekcji. Większość osób chce jak najszybciej przeskoczyć do nowego materiału, ale osobiście uważam, że jest to duży błąd. W końcu w naszym kulawym systemie edukacyjnym robi się dokładnie odwrotnie – szybko i dużo, a wszyscy przecież wiemy jak to się kończy.

Bonusowo,

+   samo wciśnięcie ENTER pozwala przejść dalej. Mała rzecz, a cieszy, bo oszczędza nasz czas.

 

 

POZIOM TRUDNOŚCI

 

 

–   Trzeba mieć jednak na uwadze, że nagrania mogą być dla osoby początkującej za szybkie i nieco za trudne, ponieważ przechodzimy od „dzień dobry” i „dobry wieczór” do podawania podstawowych informacji na swój temat, jak pracy, studiów czy rodziny oraz do zapisu tych słówek ze słuchu.

 

 

+   Do ćwiczeń możemy jednak podchodzić wiele razy, więc nawet jeśli się pomylimy, mamy szansę podejrzeć poprawną odpowiedź i spróbować jeszcze raz.

 

 

+ Pozostałe poziomu (średnio-zaawansowany i zaawansowany) wydają się być dobrze dostosowane do poziomów językowych. Reasumując, początkujący uczy podstawowej komunikacji, średnio-zaawansowany jest zaprojektowany z myślą o osobach, które już liznęły nieco angielskiego, a zaawansowany dla tych, którzy potrafią się już wypowiadać po angielsku i chcieliby poszerzyć zakres słownictwa i utrwalić wiadomości. Na pewno nie oczekiwałabym od kursu, że wystarczy jako jedyne źródło, ażeby opanować język, ale, nie oszukujmy się, taki złoty środek nie istnieje.

 

 

ZAKRES MATERIAŁU

 

+ Uwzględnia on zdecydowaną większość umiejętności językowych (jedynym wyjątkiem jest płynność wypowiedzi oraz długie formy pisemne, czego z kolei nie możemy oczekiwać od kursu internetowego, bo w końcu zależało nam na tym, aby wyeliminować czynnik ludzki).

 

+   Warto wspomnieć, że osoby początkujące zaczynają od najistotniejszych wyrażeń w podstawowej komunikacji, jak zawód i data urodzenia
+   i to sformułowanych zarówno tak, jak w rozmowie z nowymi znajomymi, jak i również w dokumentach, np. w hotelu czy na lotnisku.

+   Wybrana tematyka jest bardzo trafiona. Zakupy, jedzenie w restauracji czy wyrażanie opinii, a nawet formy płatności i transakcje są niezbędne w codziennej komunikacji (zdarzają się takie smaczki, jak „ochrona środowiska”, ale są to naprawdę nieliczne wyjątki).

 

 

*** Bonusowe punkty za:
+   uwzględnienie użytecznej tematyki, której inne kursy nie biorą pod uwagę – w każdym razie ja się z nimi nie spotkałam 😉 (np. pisanie listu motywacyjnego),
+  nacisk na komunikację, nie gramatykę (jest ona tu jedynie narzędziem, nie celem samym w sobie).

 

 

Czego mi ewentualnie zabrakło:

–  mnemotechnik i skojarzeń,
– odrobinę większej różnorodności w formie nauczania słownictwa,
– większej liczby przykładów przy tłumaczeniu gramatyki i wyrażeń,
– konsekwencji (np. na poziomie średnio-zaawansowanym wspomniany został czas Present Perfect i tylko on, żaden inny).

 

 

 

 

Zakres tematyczny materiału: 5
Powtórki: 5
Dostosowanie poziomu trudności w ćwiczeniach: -4
Różnorodność formy nauczania: +4
Intuicyjny panel: -5
Czas reakcji nagrań: -4
Aspekt wizualny: 5
Adaptacyjność do użytkownika: +4

Materiały dodatkowe: +4

 

 

Reasumując:
Czy kurs online może zastąpić lektora? Moim zdaniem nie (m.in. ze względu na brak konwersacji). Jednak często z wielu przyczyn korepetytora wynajmować nie chcemy (brak kasy, nieregularne godziny pracy, itp.). Platforma internetowa daje nam wtedy możliwość samodzielnej pracy w domu o wybranej przez nas porze. Nadal zachęcam do szukania sposobów na MÓWIENIE po angielsku (np. penpals), ale z wszystkich dotychczas przeze mnie poznanych kursów internetowych, ten zdecydowanie plasuje się w czołówce.

 

 

 

 

K O N K U R S ! ! ! 🙂

K O N K U R S ! ! ! 🙂
LOST  IN  TRANSLATION

 

Piękny to dzień! Cieszcie się i radujcie, bowiem Multikurs.pl przygotował dla Was prezenty! ;D

Uczestnicy będą walczyć o 5 voucherów. 😉

Zwycięzca otrzyma kompleny kurs (kurs intensywny + multisłówka) na 6 miesięcy o wybranym poziomie zaawansowania.

Pozostała czwórka będzie miała do wyboru – kurs intensywny lub multisłówka (również 6-miesięczny dostęp do kursu).

Żeby zajrzeć jaki kot siedzi w tym worku i przetestować kurs, kliknijcie TUTAJ. 🙂

 

Biorąc udział w konkursie zgadzacie się na REGULAMIN MULTIKURS.

Jeśli chcecie wziąć udział w konkursie, musicie zrobić trzy rzeczy:

1) Zalajkować fanpage Multikurs.pl,

2) Zalajkować fanpage Effective Me

3) oraz podać najbardziej trafne i kreatywne tłumaczenie 5 niżej podanych słów:

 

  1. anxious
  2. confused
  3. convenient
  4. delight
  5. skilful

Odpowiedzi wysyłacie na mojego maila aszpyt@effectiveme.pl wraz z nazwą konta na FB,  z jakiego zalajkowaliście fanpage, wpisując w tytule maila „Zgłoszenie na konkurs Lost in Translation”.

Konkurs trwa od 21 maja 2018 r. godz. 11:00 do 23 maja 2018 r. godz. 23:59, a wyniki zostaną ogłoszone na blogu, FB (i być może również na YouTubie) w ciągu trzech dni od zakończenia kursu, a od tego momentu do tygodnia ja wyślę zwycięzcom drogą mailową kody aktywacyjne, które zostaną mi przekazane przez wydawnictwo.

 

GOOD LUCK!

 

Ania 🙂

 

13 błędów, które popełniłam w swojej edukacji

 

 

 

1. ZAKŁADAŁAM, ŻE ISTNIEJE „NORMALNE TEMPO NAUKI” (A JA NIE NADĄŻAM)

Nie brałam jednak pod uwagę perspektywy długoterminowej. Sądziłam, że skoro w skali semestru jestem w stanie opanować mniej, niż koleżanka czy kolega, to znaczy, że jestem słabsza. A co, jeśli byłam w stanie opanować tyle samo, co oni, ale w skali 3 lat? Albo 5? Tempo zapamiętywania jest zależne od wielu czynników i nie determinuje naszych ogólnych zdolności czy potencjału. Odzwierciedla jedynie to, co jesteśmy w stanie zrobić w danym momencie, nie ogólnie w danym przedmiocie czy życiu. Z perspektywy wieloletniej kariery, to, czy uczymy się w danym roku 10% szybciej czy wolniej, niż inni, nie ma najmniejszego znaczenia.

 

 

 

 

2. (NICZYM TEMPA DZIDA) BEZMYŚLNIE CZYTAŁAM TO SAMO

Aktywowałam więc wewnętrznego lektora (nasz własny głos, który słyszymy, gdy czytamy), a nie procesy poznawcze (uczenie się i zapamiętywanie). Wmawiałam sobie, że jeśli przeczytam coś X razy, to „spełnię normę” i przynajmniej nie będę mogła sobie zarzucić, że się nie starałam. Bezmyślne czytanie nie jest niczym innym, jak stratą czasu, ponieważ w żaden sposób nie przyczynia się do aktywnej nauki.

 

 

 

3. NIE SPRAWDZAŁAM SWOICH WIADOMOŚCI PRZED SPRAWDZIANAMI

Głównie przez niewiedzę, że powinnam była to robić, a potem z lęku, że wyszłyby przy tym braki i ewentualne nieprzygotowanie. Skąd więc mogłam określić czarno na białym co mi nie szło? Nie zadawałam sobie pytań i nie odpowiadałam na nie. Nie tworzyłam mini powtórek czy testów i nie wyłapywałam luk w wiedzy. Zapis takich sprawdzających pytań na marginesie książki czy samoprzylepnej karteczce zajmuje mało czasu, a za to utrwala materiał i sprawdza naszą wiedzę, gdy już skończymy pierwszy etap nauki.

 

 

 

4. MYLIŁAM POWTÓRNE CZYTANIE Z AKTYWNYM ODTWARZANIEM

Nawet wtedy, gdy czytałam ze zrozumieniem, nie mogło się to równać z odtwarzaniem wiedzy bez jakichkolwiek pomocy. W języku angielskim nazywamy to „active recall” i wielokrotnie lepiej wzmacnia ścieżki neuronowe w mózgu. Bo w końcu jaki jest lepszy sposób na sprawdzenie czy faktycznie coś pamiętamy, aniżeli powtórzenie definicji, wzoru, słówka czy zastosowania czasu z zamkniętym zeszytem?

 

 

 

5. NIE UCZYŁAM SIĘ POD KĄTEM TYPU ZADAŃ NA SPRAWDZIANACH

Informacja zostanie przez Twój mózg odtworzona dokładnie w taki sposób, w jaki została przyswojona. Wykuta na blachę notatka zostanie więc przez nas wyrecytowana, a związki frazeologiczne mogą sprawiać nam trudność w użyciu w wypowiedziach, gdy uczyliśmy się ich jedynie przez tłumaczenie. Inaczej więc powinniśmy się przygotowywać do testu wielokrotnego wyboru, a zupełnie inaczej do napisania eseju.

 

 

 

6. NIE POWTARZAŁAM MATERIAŁU

I z tym walczę po dzień dzisiejszy, choć z biegiem lat i dużą ilością praktyki, jest lepiej. Uczyłam się materiału raz, a potem go powtarzałam przed sprawdzianem. To nie mogło się sprawdzić. 😛 Ażeby informacja trafiła do pamięci długoterminowej, w zdecydowanej większości przypadków, wymaga ona od nas wielokrotnego powtórzenia. W przeciwnym razie zostanie sklasyfikowana przez umysł jako coś nieistotnego, a następnie wyeliminowana. I bardzo nad tym faktem ubolewam, ponieważ jestem pazerna i chciałabym móc od razu nauczyć się czegoś nowego (przecież skoro już raz to przeczytałam, to nagle zrobiło się to taaaakie nudne ;p). A tu się nie da, mózg płata figle i treść, którą znaliśmy wczoraj, dziś może być tylko mglistym wspomnieniem.

 

 

 

7. WIEDZA SŁUŻYŁA MI DO ZALICZEŃ, NIE ROZWINIĘCIA UMYSŁU

Czyli uczyłam się mając z tyłu głowy, że z tej wiedzy korzystać nie będę poza sprawdzianem. W naszym systemie edukacyjnym nie ma miejsca na wyjaśnienie uczniom w jaki sposób ta wiedza może im się przydać w przyszłości, a jeśli nie uważamy czegoś za użyteczne – do kosza.

 

 

 

8. ZA PÓŹNO OPANOWAŁAM TECHNIKI EFEKTYWNEJ NAUKI…

Mnemotechniki, mapy myśli, pamięć przestrzenna, pamięć zależna od kontekstu, Zadkładkowa Metoda Zapamiętywania, myślenie wizualne… Życie byłoby wtedy o tyle prostsze.

 

 

 

9. …I OKREŚLIŁAM SWÓJ PREFEROWANY STYL UCZENIA SIĘ

Moja koleżanka zadawała samej sobie pytania na temat historii, druga przepisywała wszystkie notatki, trzeciej wystarczyło przeczytanie zeszytu, a mój brat, z kolei, powtarzał głośno chodząc po mieszkaniu. Dużo czasu zmarnowałam, nim zrozumiałam, że jestem typowym wzrokowcem, który potrzebuje kolorów, przestrzeni i humoru, żeby coś przyswoić. Jedni potrzebują motoryki, inni uczą się słuchając wykładów, a wszyscy pozostali pamiętają obrazy. Nikt mi wcześniej jednak nie powiedział, że różne mózgi mają różne preferowane kanały informacji i to nie znaczy, że jestem głupsza, po prostu potrzebuje innych metod.

 

 

 

10. NIE ZOSTAWIAŁAM OKRUSZKÓW SWOJEMU MÓZGOWI

Czyli wczoraj pamiętałam, jutro zapomnę. I nie chodzi tu o materiał „łopatologicznego” sortu, takiego jak tłumaczenie. Mowa tu o ćwiczeniach wymagających zrozumienia i logicznego rozumowania. W poniedziałek mogłam rozwalać system i rozwiązywać konkretny typ zadań z matmy, a w czwartek już sprawiał mi on problem, ponieważ nie pamiętałam skąd brały się konkretne liczby. Nie wstawiałam strzałek czy symboli, które pozwoliłyby mi później odtworzyć tok rozumowania niezbędny do rozwiązania danego zadania. Rozpisane, nawet bardzo szczegółowo, zdanie, może nie być wystarczające do powielenia schematu. Czasem mózg potrzebuje dodatkowych okruszków.

 

 

 

11. POWTARZAŁAM BŁĘDY SWOICH NAUCZYCIELI…

Jeśli wiedziałam, że trafiłam na kompetentnego nauczyciela, takie problemy się nie zdarzały. Nikt jednak nie uczył się TYLKO od świetnych nauczycieli, wręcz przeciwnie, tendencja jest raczej odwrotne. Jeśli więc ufałam korepetytorowi, a on mi kazał samodzielnie ćwiczyć zestawy do ustnej matury, żeby móc wyrobić właściwe nawyki – byłam na dobrej drodze. Jeżeli jednak wiedziałam, że ktoś nie był czempionem edukacji, a kazał mi coś wyryć na blachę, należało użyć własnej głowy i poszukać lepszego sposobu (np. fiszek, zabawnych historyjek czy mnemotechnik).

 

 

 

12. …I WIERZYŁAM W ICH OSĄDY, GDY WE MNIE WĄTPILI

A było takich więcej, niż jestem w stanie zliczyć.

Cudza percepcja nas samych, to tylko opinia drugiego człowieka. Nie Sąd Boży, nie wyrok i nie cholerna wyrocznia, która na stówę ma rację. To tylko omylny umysł oceniający możliwości drugiego umysłu. Nic więcej.

W bonusie należy dodać, że większość nauczycieli ma tzw. fixed mindset, czyli mentalność zafiksowaną (stałą), według której nasz talent i nasze możliwości intelektualne są z góry ustalone przez geny i nic nie możemy z tym zrobić. Jest to tok rozumowania, w którym beztalencie historyczne pozostanie takim przez resztę życia. Zabawne, bo coś, czego nie potrafiłam osiągnąć w liceum, dziś, przy znajomości właściwych technik, nie sprawiłoby trudności.

 

 

 

13. NIE ODDZIELAŁAM AWERSJI DO NAUCZYCIELA OD AWERSJI DO PRZEDMIOTU

Trafiłam w życiu na wielu bardzo dobrych nauczycieli języka angielskiego, było też kilku z innych przedmiotów, którzy w ogromnym stopniu przyczynili się do mojego rozwoju. <3  Byli jednak też tacy, którzy, „zdołali” mnie zniechęcić swoim zachowaniem do danej dziedziny na całe lata, jeśli nie całe życie. Dziś włożyłabym więcej wysiłku w zidentyfikowanie co konkretnie było przyczyną problemu. Wbrew pozorom, niektóre przedmioty okazują się czasem użyteczne nie tylko w szkole, ale też w późniejszym życiu. Szkoda to zaprzepaścić tylko dlatego, że nauczycielka ma problemy z opanowaniem złości i odreagowuje na uczniach. 😛

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Najważniejsza rzecz, jaką musisz wiedzieć o swoim IQ

DAWNO, DAWNO TEMU…

 

Profesor Carol Dweck z Uniwersytetu Stanford rozpoczęła swój eksperyment na uczniach amerykańskich szkół. Zadawała im łamigłówki i zadania na nieco wyższym poziomie trudności, niż ten, na który dzieci były przygotowane. Zdecydowana większość z nich zareagowała frustracją, zniecierpliwieniem i rozczarowaniem własnym brakiem umiejętności. Uczniowie mieli poczucie, że ich zdolności były monitorowany i oceniane, w starciu z ćwiczeniem okazały się niedostatecznie, a więc oni oblali i ponieśli porażkę. Druga, mniej liczna, grupa zareagowała zgoła inaczej. Z ich ust padały takie wyrażenia, jak „lubię wyzwania” i „miałem nadzieję, że to będzie pouczające”. Dla Dweck była to inspiracja do dalszych badań. Okazuje się, że mózgi dzieci o różnym podejściu (nie poziomie inteligencji!) reagowały zupełnie inaczej, niż tych, które czuły się oceniane i niedostatecznie mądre.

 

MENTALNOŚĆ ZAFIKSOWANA

 

Czyli założenie, według którego nasze IQ, już raz ustalone, nie ulegnie zmianom. Zgodnie z tym tokiem rozumowania, dysponujemy konkretnym poziomem talentu i inteligencji i nic nie możemy z tym zrobić. Geniusz będzie geniuszem, a idiota pozostanie idiotą. Jeśli więc rodzimy się nie znając zasad perspektywy i proporcji („nie umiem rysować”), po co próbować i się błaźnić? Jeżeli przyswojenie tabliczki mnożenia w młodym wieku przyszło nam z trudnością, oznacza to, że jesteśmy słabi z matmy i pierwiastki czy różniczkowanie po prostu nie są dla nas. W końcu nie mamy smykałki do matmy… Carol Dweck nazywa to podejście „fixed mindset” czy „mentalnością stałą”, określaną w polskiej literaturze mianem „mentalności zafiksowanej”.

Jedno pytanie: skoro nasz poziom intelektu jest ustalony i nie mamy na niego wpływu, a z talentem się rodzimy (lub nie), to dlaczego niektórzy słynni malarze (np. van Gogh czy Monet) rozpoczęli swoją karierę dopiero bliżej 30-stki czy 40-stki (lub później) i jak to możliwe, że słyszymy o 50-paro-latkach, którzy się przebranżowili i założyli własny biznes?

Pierwsza z nich – określana jako teoria niezmiennego bytu (entity theory) – akcentuje nadrzędne przeświadczenie, że inteligencja jest po prostu wrodzoną cechą. Stąd każdy z nas ma jej pewną określoną,większą lub mniejszą, ale niezmienną, niekontrolowaną „ilość”.

 

MENTALNOŚĆ WZROSTOWA

 

Jestem zdolna do rozwoju. Mogę się uczyć nowych faktów i opanowywać nowe umiejętności, a następnie używać ich w praktyce. Punkt startowy nie jest metą, a więc wiedza, z którą rozpoczynam swoją podróż edukacyjną, nie jest tą, z którą skończę. Mam wpływ na to jak jestem inteligentna i czy będę tą cząstkę siebie rozwijać.

 

Druga – wzrostowa teoria (incremental theory) – kieruje się przekonaniem, że inteligencja jest plastyczną jakością, którą można rozwijać, głównie wskutek wysiłku i oddziaływań procesu edukacyjnego

 

ODROBINA NAUKI

Jako narzędzie diagnozy uznawanej „teorii wzrostu” Dweck zastosowała skalę Likerta z możliwościami odpowiedzi od
1 – „całkowicie się zgadzam” do
6 – „zupełnie się nie zgadzam”

 

wobec następujących pozycji:
– „Masz pewną, określoną ilość inteligencji i tak naprawdę, to niewiele możesz zrobić, aby to zmienić”,
– „Twoja inteligencja jest twoją cechą, której nie możesz zmienić”,
– „Możesz nauczyć się nowych rzeczy, ale nie możesz zmienić swojej bazowej inteligencji”

 

W późniejszych pracach Dweck użyła poszerzonych skal, w których uwzględnione zostały wyrażenia powiązane z przekonaniami „wzrostowymi” (na przykład: „Zawsze możesz mieć istotny wpływ na to, jak bardzo jesteś inteligentny”).

 

Co najciekawsze, kolejne lata badań i follow-upu (tj. sprawdzania, co się z tymi dziećmi działo w dalszych etapach życia) ukazały poznawcze i behawioralne konsekwencje kierowania się przeświadczeniami o naturze poziomu inteligencji.

 

 

Okazuje się, że zwolennicy przeświadczenia wzrostowego preferują cele sprawnościowe (tze. learning goals),dzięki którym mogą się rozwijać (zakładają bowiem, iż poziom zdolności jest materią plastyczną).Nierzadko są to cele–wyzwania, gdyż istotnym jest fakt nauczenia się czegoś nowego (oceny wydają się odgrywać rolę drugoplanową).

 

 

Z drugiej jednak strony, osoby przekonane o stałości IQ wolą cele wykonaniowe (performance goals), które prowadzą do demonstrowania wcześniej nabytych kompetencji, a dalszy rozwój często w ogóle nie jest brany pod uwagę. 

 

 

Jak uczyć się słówek, które się mylą

HOUSTON, MAMY PROBLEM

 

 

Konkretnie taki, że nauka języka obcego ma niewiele wspólnego z logicznym rozumowaniem. Świat dzieli się na miłośników matematyki i tych, którzy jej nienawidzą, jednak raczej się zgadzamy, że treści wykute na blachę o wiele szybciej ulecą, niż te, które po prostu zrozumiemy. Stawia nas to w nieciekawej sytuacji, gdy chcemy przyswoić wszystkie przyimki (on, at, in, for, etc.) czy związki frazeologiczne (np. get on, get out, get up), ponieważ wszystko wygląda podobnie, a nawet jeśli nie podobnie, to wyrazy są na tyle krótkie, że z niczym się nam nie kojarzą. O ile „condition” /kondyszyn/ możemy powiązać z „koń dyszy”, o tyle „responsible for” już nie przypomina niczego. Już dawno temu ustaliliśmy, że chodzenie w kółko po pokoju i powtarzanie na głos jest mało efektywne.

 

Można ewentualnie przebrnąć przez kilkadziesiąt-kilkaset przykładów, które po prostu wgryzą się w mózg, bo przecież tak opanowaliśmy nasz ojczysty język – słuchaliśmy i stosowaliśmy, obserwowaliśmy kiedy można czegoś użyć, usłyszeliśmy w różnym kontekście kilkanaście razy i jakoś poszło. I to mogłoby się nawet udać, gdybyśmy cały czas byli otoczeni docelowym językiem. Jeśli więc chcecie jutro rzucić wszystko i wyjechać na pół roku do Wielkiej Brytanii, żeby się z językiem osłuchać – good luck! 😀 Coś mi jednak mówi, że większość z nas tej opcji nie bierze pod uwagę, przydadzą się Wam więc dalsze wskazówki. 😉 

 

 

PAMIĘĆ WZROKOWA

 

Wszystkim dobrze znana – w końcu często otwarcie mówimy o tym, że jesteśmy wzrokowcami. Przyjmuje się, że blisko 70% społeczeństwa uczy się głównie przez zmysł wzroku. Pozostali również go wykorzystują, choć nie jest on ich dominantą (jedynie wspiera procesy uczenia się np. przez słuch czy motorykę/ruch).

 

Nie bez powodu uczę swoich kursantów czasów przez mapy myśli i dlatego też moje dotychczasowe produkty były zaprojektowane z myślą o wzrokowcach (–> PRODUKTY). Pamiętamy więc przede wszystkim to, co widzieliśmy, nie to, co usłyszeliśmy czy przeczytaliśmy. W efekcie kojarzymy np., że istotna notatka była zakreślona kolorem zielonym i znajdowała się w prawym dolnym rogu kartki, a nie pamiętamy samej regułki (dlatego też przyswajanie zastosowań czasów w języku angielskim w postaci definicji z myślnikami nie przynosi pożądanych efektów).
 
Powiedzmy „dzień dobry” naszym nowym najlepszym przyjaciołom.

 

 

Będziemy pamiętać jakiego koloru była czcionka lub tło. Przy odpowiedniej ilości przykładów i koncentracji, konkretna barwa stanie się skojarzeniem dla konkretnego związku frazeologicznego czy przyimka.

 

 

PAMIĘĆ PRZESTRZENNA

 

Wyobraźcie sobie, że wchodzicie do swojego domu rodzinnego albo, jeśli się wyprowadziliście, np. do swojego obecnego lokum. 😉 Co znajduje się po prawej stronie? Gdzie jest łazienka? Ile macie krzeseł w całym domu/mieszkaniu? Gdzie stoi stół kuchenny? Zdecydowaną większość tych elementów jesteście w stanie odtworzyć nie zaglądaj do kuchni czy salonu. Tak właśnie działa pamięć przestrzenna i jest na niej oparta, m.in. technika zapamiętywania nazywana „pałacem pamięci”. Przypisujemy elementy do konkretnego pomieszczenia czy mebla, a dzięki dobrej znajomości tych elementów, odtwarzanie staje się o wiele łatwiejsze. Sama w ten sposób swojego czasu uczyłam się zdarzeń historycznych w porządku chronologicznym. I tak mogłam przypisać kuchnię (po wejściu pierwsze pomieszczenie w domu) do np. bitwy pod Grunwaldem w 1410 roku, a kilka kroków dalej sparowałam pokój z kominkiem z odkryciem Ameryki w 1492. Wzmocniłam cały proces zapamiętywania żywymi obrazami – wyrazistymi scenami z tych zdarzeń i voilà!

 

 

PAMIĘĆ ZALEŻNA OD KONTEKSTU

 

Moje pokolenie (bliżej 30-stki ;P) będzie prawdopodobnie w stanie przywołać w pamięci następujące sytuacje: 🙂 Gdzie byliście gdy usłyszeliście o
a) tragedii World Trade Centre 
b) Smoleńsku
c) śmierci Jana Pawła II?

 

Są spore szanse, że pamiętacie nawet wszystkie trzy. Dla młodszych – jakie jest jedno z Waszych najprzyjemniejszych wspomnień? Gdzie wtedy byliście? Co robiliście? Czy potraficie przywołać perspektywę, z której patrzyliście? Znów, najprawdopodobniej odpowiedź jest twierdząca. Tak właśnie działa pamięć zależna od kontekstu – pamiętamy okoliczności zdarzeń. Zwłaszcza takich, którym towarzyszyły intensywne emocje.

 

 

PYTANIE BRZMI: JAK TO WSZYSTKO POŁĄCZYĆ?
ANO TAK 🙂

 

Uczenie się w konkretnym miejscu (i wcale nie musi to być inne pomieszczenie, wystarczy zmiana perspektywy i stanie/siedzenie przy większym meblu) z karteczek o różnych kolorach powinno załatwić sprawę. 😉

 

Osobiście przyswoiłam w ten sposób m.in. literaturę brytyjską, a konkretnie okresy, w jakich dane dzieła powstały. Podczas egzaminu pamiętałam, że konkretny utwór powtarzałam np. na łóżku z karteczki koloru pomarańczowego. Technika najlepiej sprawdza się przy nauce wspomnianych przyimków i związków frazeologicznych, ale można wykorzystać ją do nauki różnych elementów, które się od siebie znacząco nie różnią.

 

 

TAK SAMO, A JEDNAK INACZEJ

 

I ostatnie: co zrobić, gdy wyrazy są wizualnie podobne (np. ich zapis) albo w angielskim jest więcej odmian jakiegoś słowa? Mózg nie rozpozna ich intuicyjnie. Mamy tendencję do zapamiętywania tego, co różne. Dostrzeganie subtelnych różnic przychodzi nam z większym trudem. Z tego też względu warto zadbać o skojarzenia, czyli haczyk, który później pomoże nam wyciągnąć niezbędną informację.

 

 

Jak się uczyć słówek tak, by je pamiętać na stałe :)

DAWNO, DAWNO TEMU…

 

W odległej krainie zwanej „Dziki Świat XXI Wieku” istniały dwa rodzaje umysłów. Pierwszy przypominał czystą niezapisaną kartkę papieru. Promieniał świeżością, był otwarty na nowe wiadomości i doświadczenia oraz nie był niczym skażony. Był to umysł dziecka.

 

 

Drugi zaś, pomimo życiowego doświadczenia i (teoretycznie) wiedzy, miał ogromne trudności w wyborze rzeczy ważnych. Rano łatwo ulegał pokusie sprawdzania mediów społecznościowych czy poczty email i kochał bycie „zajętym” (co rzadko kiedy było związane ze sprawami prawdziwie istotnymi). Był tak zagracony zbędnymi informacjami, że dołożenie czegokolwiek do tego stosu graniczyło z cudem. Do tego stopnia był bombardowany ogromem informacji, że nauczył się je w naturalny sposób ignorować. Jego wszystkie mechanizmy obronne nie były jednak dostatecznie efektywny i bardzo często doświadczał „przeładowania” (tzw. work overload, nazywanego również przepracowaniem). Tylko, że to przepracowanie nie zawsze było faktycznym przepracowaniem. Bardzo często polegało bowiem na konsumpcji zbędnych informacji, przez co w drugiej połowie dnia nie pozostawało mu już za dużo energii na zgromadzenie tych użytecznych.

 

 

Od czasu do czasu drugi rodzaj umysłu podejmował próbę dorzucenia do stosu wartościowych elementów. Nie był on zbyt świadom panujących w nim zasad, więc nie przywiązywał do nich żadnych sznurków, by móc je później ze stosu wyciągnąć. I tak wszystkie te informacje gubiły się gdzieś  pod stertą tak zwanego „wszystkiego”. Był to umysł osoby dorosłej.

 

 

 

NAUCZ SIĘ ŁOWIĆ RYBY

 

Najprawdopodobniej jesteś gdzieś między 18 a 35 rokiem życia, a to oznacza, że Twoje życie jest pełne różnego rodzaju nadmiaru i przypomina ten drugi rodzaj umysłu. Niestety, to już nie te czasy, że się motyle 4LITERAMI łapało, trzeba więc mózgowi pomóc. ;P Wiedz, że tonie on w pokładach wiadomości i żeby dorzucić do stosu jakąkolwiek informację, musisz doczepić do niej haczyk, który później pozwoli na jej wyciągnięcie.

Skąd to wiem? Bo jak tępak chodziłam przez kilka lat po pokoju i próbowałam powtarzać na głos słówka w różnych językach obcych, a potem dziwiłam się, że nie przynosiło to żadnych rezultatów.

Powtórzę się: zapamiętujemy to, co kolorowe, nietypowe, zabawne, charakterystyczne, pełne ruchu, a nierzadko i wulgarne. 😛 Nie wiedzieć czemu, gdy w historyjce pojawi się np. słowo „dupa”, nikt nie ma trudności w jej zapamiętaniu. 😛

Moja pointa: jeżeli nie stworzysz skojarzenia, masz bardzo małe szanse na przyswojenie, a później długoterminowe pamiętanie słownictwa. Przypomina to wciąganie obiektów odkurzaczem – niby wiesz, że tam jest, ale powodzenia ze znalezieniem.

 

 

MNEMOTECHNIKI

 

Czyli moja najukochańsza metoda przyswajania wiedzy. Są to systemy i techniki wspomagające zapamiętywanie. Im bardziej absurdalne, tym lepsze.

 

Załóżmy więc, że chcemy nauczyć się słówka CONDITION /kondyszyn/, czyli WARUNEK.

Jeżeli go nie znasz, to tym lepiej.

Dla mnie wymowa /kondyszyn/ brzmi jak „koń dyszy”. Tworzę więc z tego niestworzoną historyjkę, której mój umysł dotąd nie znał.

KOŃ DYSZY POD WARUNKIEM, ŻE SIĘ ZMĘCZY.  😀

Jak zawsze, uprasza się o nie kwestionowanie zdrowia psychicznego autorki. 😛

                        I na koniec wspomagam cały proces żywym obrazem.

Osobiście, zdecydowanie wolę odręczne rysunki, ponieważ łączą w sobie element motoryki, bardziej pobudzają wyobraźnię i są przede wszystkim WŁASNE ==> EFEKTYWNIEJSZE, ale nie załączę tu swoich bazgrołów, bo to by już było za dużo radości na jeden artykuł. 😛

 

Skojarzenie działa dzięki kilku elementom:

– tworzy „haczyk”, dzięki któremu później wyciągniemy słówko z czeluści umysłu,

– jest historyjką, którą możemy sobie wyobrazić, a nie pojedynczym słowem (–> wprowadza ruch),

– nasz umysł dotąd takiej dziwnej historyjki nie znał, więc jest ona dla niego unikatowa.

*** Dlatego też im „dziksze” skojarzenia, tym lepsze – większe szanse na przyłączenie ich do pamięci długoterminowej. W przeciwnym razie, mogą one trafić do tego nieszczęsnego odkurzacza, z którego ich potem nie wyciągniemy.

 

Inny przykład. Wielu początkującym kursantom sprawia problem zautomatyzowanie rozróżnienia „he” i „she” (czyli „on” i „ona”).

HE /hi/ – ON

Sprawdzam z czym mi się kojarzy „he” lub wymowa /hi/. Wymowa automatycznie przywodzi na myśl śmiech. Wiem, zdaję sobie sprawę, że są to wyżyny kreatywności, ale cicho, sza! 😉 😛

  • Moja mnemotechnika będzie więc wyglądać następująco:HI, HI, HI!!!
    I ostatnia kwestia: regularnie spotykam się z oporem, ponieważ „tworzenie takich skojarzeń zajmuje dużo czasu”. Po pierwsze, jak wszystko, wymaga nieco praktyki, ale potem proces jest o wiele krótszy i bardziej automatyczny. Po drugie, w przypadku większości dorosłych łopatologiczne powtarzanie słówek (w głowie czy na głos) jest po prostu NIEEFEKTYWNE. Wolisz poświęcić 30-60 sekund na stworzenie śmiesznej historyjki, która umożliwi FAKTYCZNE ZAPAMIĘTANIE nowego słowa, czy może lepiej jest powtarzać kilka-kilkanaście razy na głos mając MOŻE 50% szans na zapamiętanie (i stracić przy okazji 2-3 razy więcej czasu przez większą ilość powtórek) ?