Powód, dla którego regularnie dostaję „hejt”

„Dziwnie będzie brzmiało jak ktoś przeczyta twoją polską notkę (…)”

” Gdzie transkrypcja fonetyczna jest zbliżona do paru liter skleconych po polsku?”

„Z zapisem fonetycznym lub bez dobrze jest jak uczona jest poprawna wymowa, a nie jej spolszczona wersja.”

 

Czyli dlaczego Panna Efektywna szerzy anglistyczne herezje i „ignoruje” transkrypcję fonetyczną.

 

Często słyszę (od anglistów i nie tylko), że źle uczę języka angielskiego, ponieważ moje fiszki zawierają spolszczoną wersję wymowy, a nie transkrypcję fonetyczną.

Wszak mamy w języku angielskim takie dźwięki, jak np.  ə, uː,  eɪ  czy  æ, więc jak ja śmiem ich nie uwzględniać?

Mówią Ci one coś? Nie? Nie szkodzi. Dziewięćdziesięciu pięciu procentom kursantów, którzy przychodzą pierwszy raz na moje lekcje też nie. I wiesz co? Uważam, że nie powinno to być przeszkodą w nauce angielskiego. Ja się nauczyłam transkrypcji na pierwszym roku studiów i w życiu spotkałam MOŻE 3 licealistów, którzy zostali w tej materii wyedukowani w szkole średniej.

Gdy założyłam bloga i kanał YouTube musiałam podjąć decyzję – czy projektując materiały do nauki słownictwa zapisywać na nich fonetyczną transkrypcję?

Tak zrodziło się kolejne pytanie – czy moi czytelnicy (w większości) posiadają dostateczną wiedzę do tego, aby wiedzieć czym jest np. „schwa”?  Nie, nie mają, więc zapis fonetyczny sam w sobie będzie całkowicie bezużyteczny.

Czy powinnam więc tworzyć fiszki, które będą zawierały: rysunek, historyjkę, kolory, słówko, przykład i do tego jeszcze spolszczony zapis wymowy oraz transkrypcję fonetyczną? Wówczas z czegoś, co miało być przejrzystą fiszką zostałby nieczytelny bazgroł.

 

Początek i koniec zarazem.

 

Czy wizja rozpoczęcie nauki nowego języka obcego od przyswojenia takich „hieroglifów” wydaje Ci się kusząca? Zwłaszcza, że na początku nic Ci nie mówią, bo nie słyszysz jeszcze za bardzo różnicy między  „ə” i „æ”?

(MOIM ZDANIEM) naszym priorytetem, jako nauczycieli, powinno być uczenie Was KOMUNIKACJI. No, chyba, że przychodzi do mnie maturzysta i mówi, że chce zdać rozszerzoną na 85%, to inna śpiewka. Jednak pracuję głównie z dorosłymi, a oni chcą umieć MÓWIĆ. Czasem dlatego, że prowadzą rozmowy telefoniczne po angielsku z klientami w korpo, a czasami dlatego, że nie chcą się zsikać ze strachu na lotnisku w drodze na wakacje za granicę. 😉

Na początku nauki mają więc cel i motyw. Mają energię i entuzjazm.

I ja mam w tym momencie wyciągnąć listę swoich „hieroglifów” i powiedzieć im, że zaczniemy naukę od tej nudy, która wcale nie jest priorytetem w komunikacji?

Seriosulsy?

 

Ostatnio odpowiedziałam na FB na taki właśnie zarzut, że uczę „niepoprawnie”. A odpisałam na niego mniej więcej tak:

 

” (…) że „spolszczona wersja” czyli polski zapis fonetyczny nie jest do końca poprawny.

Oczywiście, że nie jest do końca poprawny. W języku polskim nie mamy dźwięków występujących np. w „think” czy „the”, nie zagrasz idealnie melodii na fortepianie, w którym brakuje kilku klawiszy. Tak samo nie jestem w stanie zapisać w ZROZUMIAŁY sposób dźwięków których w j. polskim nie ma.

Ale na ten „zarzut” już odpowiedziałam – uproszczenie jest całkowicie zamierzone, bo „done is better than perfect” (zrobione jest lepsze od idealnego). Wolę, żeby moi kursanci mówili spolszczonym zrozumiałym angielskim i dogadali się, aniżeli angielskim idealnym, który… nie istnieje, bo będą się bali otworzyć usta przez wysoko postawioną poprzeczkę.

Bo, niestety, nasz system edukacyjny doprowadził do tego, że na lekcjach to się robi ćwiczenia z gramatyki i 3 x Z, a opuszczając mury szkoły wszyscy dostają talepawki z lęku przed mówieniem. Zanim więc zaczniemy wymagać pięknej wymowy RP upewnijmy się, że kursanci W OGÓLE coś powiedzą po angielsku.

Świadomie nie uczę tak, aby uzyskać idealne efekty. Uczę tak, aby efekty były dostatecznie dobre. Pedantyzm grozi nienauczeniem wcale.”

 

 

Polerowanie i dopieszczanie wymowy powinno mieć miejsce niemal przez cały okres nauki języka. Jeśli jednak torturowałabym swoich uczniów i czepiała wymowy, zwłaszcza na początku, kładła nacisk na każdy akcent i poprawność każdego dźwięku, coś mi mówi, że klientów miałabym niewielu. Bo kto by się nie zniechęcił czymś takim już na wstępie?

 

I nie zrozum mnie źle – mój system jest daleki od ideału. Wciąż się zmienia, a ja nadal eksperymentuję z zapisem wymowy i swoimi fiszkami dla wzrokowców. Jednak przez te 10 lat nauczania mogę stwierdzić jedno – nigdy nie uda nam się przyswoić WSZYSTKIEGO. Dlatego też powinniśmy się uczyć tego, co jest najważniejsze i WTEDY dopiero mierzyć w stronę ideału. Oczywiście, że powinniśmy dążyć do pięknej wymowy i płynnych wypowiedzi. Tylko czy jest sens w oczekiwaniu sprintu od kogoś, kto stawia dopiero swoje pierwsze kroki?

 

 

 

PRZYDATNE ŹRÓDŁA:

  1. http://macmillandictionary.com/

Ma taki fajny guzik z narysowanym głośnikiem. :>

2) https://www.collinsdictionary.com/dictionary/english

Jak wyżej.

Jak się zmotywować do działania

ZACZĘŁO SIĘ JAK ZAWSZE

 

„Chciałabym mieć Twój zapał. Mi jest zawsze tak ciężko się zmobilizować.”

Spojrzałam na ekran komputera i uśmiechnęłam się pod nosem.

Moje nadgarstki na chwilę zawisły nad klawiaturą, ale tylko na sekundę. Słyszałam to stwierdzenie wielokrotnie i niemal za każdym razem odpowiadałam tak samo.

Kwestia samozaparcia i systemów, nie motywacji.”

„Jak to nie motywacji?”

Motywacja to uczucie trwające 15 min, prawdopodobnie gdzieś w okolicy Nowego Roku  ? EXCITEMENT nowego początku ? Szybko przychodzi i równie szybko znika. Zwłaszcza gdy coś się spapra. To kiepski filar do budowania nowego nawyku. Jak to ujął James Clear – nie rośniemy do poziomu naszej motywacji, spadamy do poziomu naszych systemów. I dlatego ja bardzo świadomie i zamierzenie wprowadzam je do swojego życia. Gdybym miała działać tylko wtedy, gdy czuję się zmotywowana, nigdy niczego bym nie zrobiłam.

 

 

CZYM WIĘC JEST SYSTEM?

Wszystkim, co odgórnie zmusi Cię do działania.

 

Wśród moich można znaleźć m.in.:

SPRAWNOŚĆ FIZYCZNA: zapisałam się na karate. Intensywność treningów wymusza też na mnie minimum 1-2 dodatkowe sesje poza matą (bieganie, siłownia, DVD, itp.) – cokolwiek, co sprawi, że zrobienie np. 30-50 militarnych pompek mnie nie zabije. 🙂


ROZWÓJ BLOGA I BIZNESU: bardzo publicznie (wiedziało o tym 1700 osób z mojej listy mailingowej ;D)  zobowiązałam się, że będę filmować jedną lekcję każdego dnia przez miesiąc. Tak powstało wyzwanie „30 dni z angielskim”.


BRAK CZASU DLA RODZINY I ZNAJOMYCH: obietnica złożona… nawet na tydzień przed odwiedzinami, kawą, piwem czy imprezą urodzinową. Skoro od innych oczekuję słowności, od siebie wymagam jej tym bardziej. Muszę mieć naprawdę dobry powód, by zmienić plany (swoje i cudze).


SAMO-NARZUCONE „NON-NEGOTIABLES”, czyli elementy/rutyny, które nie podlegają negocjacji (nawet gdy negocjuję sama ze sobą 😉 ):
– niedziele dla rodziny, choćby to było kilka godzin (nowość, dla pracoholiczki wyzwanie, ale na razie idzie dobrze ;))
– utrzymanie zdrowej diety 80% czasu
– planowanie całego tygodnia zanim się jeszcze zacznie

 

 

JAKIE SYSTEMY WYBRAĆ?

 

Usłyszałam kiedyś pewną historię o wykładowcy, który przyniósł na swoje zajęcia szklany słój.

Wrzucił do niego dostatecznie dużo kamieni, ażeby  sięgnęły brzegów i zapytał studentów czy słój jest pełny. Odpowiedzieli, że tak.

Wtedy on wsypał na kamienie piasek, który oczywiście uzupełnił pustą przestrzeń między kamykami. Wówczas wykładowca spytał raz jeszcze – „czy słój jest teraz pełny?”. Znów usłyszał twierdzącą odpowiedź.

Na co on wylał na piasek wodę, która została wchłonięta przez piasek.

Te duże kamienie to rzeczy w naszym życiu najważniejsze: zdrowie, partner, dzieci, przyjaciele… Piasek to sprawy mniej istotne – może samochód, a może awans w pracy… Woda to rzeczy bez większego znaczenia. Bzdury, które wypełnią nasze życie, jeśli im pozwolimy.

 

A pointa całej historii jest taka – gdybyśmy zaczęli od wody, tj. spraw nieważnych, nie wystarczyłoby już miejsca na nic innego.

Nim więc ustawisz systemy, które na stałe mają zagościć w Twoim życiu i harmonogramie, zdecyduj co powinno się znaleźć w słoju w pierwszej kolejności. Mądrze wybierz swoje kamienie.

Moje klarują się, gdy życie zaczyna pisać swój scenariusz. Wypadek samochodowy, choroba w rodzinie, śmierć kogoś znajomego… Wtedy przystaję, siadam w fotelu (fizycznie) i, jak zawsze, myślę na papierze. A że jestem osobą, która sama kilka razy otarła się o śmierć, za każdym razem zadaję sobie to samo pytanie – gdyby to wszystko się jutro zawaliło, czego żałowałabym najbardziej?