Jak pogodziłam studiowanie dwóch kierunków z pracą

 

 

Wspominałam już wielokrotnie, że wybór studiów anglistycznych nigdy nie był dla mnie czymś oczywistym. Filologia angielska miała dać mi język oraz czas na to, aby zastanowić się czym chciałabym się zajmować. Jednym z efektów poszukiwań okazała się być grafika komputerowa.

I tak Ania postanowiła na czwartym roku studiów pójść na podyplomówkę z grafiki komputerowej, a w „wolnym” czasie doszkalała z angielskiego dzieci znajomych rodziców. Jak widać, już wtedy nie przyswajałam życiowych lekcji przy pierwszym podejściu, ponieważ jakieś dwa lata później powieliłam schemat i łączyłam pracę w szkole językowej z nauką w szkole fotografii i egzaminami z szybownictwa. I choć nie wspominam tych okresów za dobrze, to cieszę się, że miałam wtedy na tyle rozumu, żeby zacząć stosować kilka technik zarządzania sobą w czasie.

 

Moją biblią stała się jedna z najpopularniejszych książek w tej dziedzinie, tj. „Zjedz tę żabę” Briana Tracy (dla zainteresowanych, LINK), a wspomniane w niej (i stosowane! 😛 ) zasady, uratowały mi wtedy tyłek. Niektóre z moich ulubionych znalazły się na poniższej liście,

 

 

 

PLANUJ (I PAMIĘTAJ, ŻE NAWET NAJLEPSZY PLANNER NIE PODPOWIE CI, CO JEST NAJWAŻNIEJSZE)

 

Znacie to uczucie, gdy macie ochotę zacząć krzyczeć, ponieważ lista rzeczy do zrobienia zwiększa się, zamiast zmniejszać? Wtedy najczęściej przychodzi taki moment, gdy tracimy poczucie kontroli nad własnym życiem. Straciłam wówczas zaufanie do własnego umysłu – ilość obowiązków zaczęła go przerastać.

Koleżankom ze studów wychodziły oczy z orbit, gdy widziały mój harmonogram – składał się z 2-3 sklejonych taśmą kartek formatu A3 i uwzględniał godzinowy plan na najbliższe 6-8 tygodni. Nie dało się inaczej.

Nikomu nie życzę tak zapchanego plannera, jednak rozrysowanie sobie najbliższego tygodnia z uwzględnieniem snu, czasu pracy, posiłków, dojazdów, tankowania, rachunków i innych tego typu (na pozór oczywistych) pierdół, da nam perspektywę na to, jak niewiele czasu nam tak naprawdę zostaje. A tym, czego mamy niewiele, rozporządzamy o wiele rozsądniej.

 

 

 

ZIDENTYFIKUJ SWOJE KLUCZOWE OGRANICZENIA

 

Niewiele pamiętam z fizyki z czasów licealnych, nigdy jednak nie zapomnę tego jednego stwierdzenia: obiekt jest tak silny, jak jego najsłabszy punkt.

A nasz progres będzie następował w takim tempie, w jakim pozwoli mu na to jego największe ograniczenie. I, co ciekawe, ograniczenia te mogą być różnorodne w zależności od dziedziny życia, a nawet konkretnego aspektu pracy czy nauki .

Dla ćwiczeń fizycznych będzie to np. niezdolność do wygramolenia się wcześnie rano z łóżka (zły dobór czasu ćwiczeń), dla nauki języka brak zewnętrznej motywacji (i monitoringu, czyli kursu/korepetytora), a dla przyswojenia materiału na egzamin – brak odpowiednio dobranych metod (np. kucie na blachę słów zamiast wizualizacji) i przyswajanie materiału 2 h zamiast 30 minut..

Jeśli więc regularnie wyznaczamy sobie podobne cele i uderzamy w te same ściany, warto zastanowić się jak je ominąć.

I należy być przy tym BARDZO konkretnym. Stwierdzenie, że jesteśmy na coś po prostu za leniwi lub nie mamy czasu, to pójście na łatwiznę.

 

 

 

 

 

SKOŃCZ, CO ZACZĄŁEŚ

 

Zaczynanie jakiegoś zadania i go przerywanie (np. dla mnie było to wykonywanie projektów na grafikę komputerową) skutkuje w ogromnej stracie czasu. Oczywiście niektóre z nich mogą być tak duże, że niemożliwością jest ich ukończenie za jednym zamachem, jednak w tym momencie wypadałoby się zastanowić nad tym, jak podzielić całe przedsięwzięcie na pojedyncze niezależne od siebie jednostki.

Gdy nie kończyłam zadania domowego na podyplomówkę tego samego dnia, którego je rozpoczynałam, przerwa między oboma podejściami zmuszała mnie do kolejnego „wdrożenia się”. Mój umysł musiał po raz kolejny „załadować kontekst” danego zagadnienia i zmarnować  przy tym czas.

Technika pomogła mi w późniejszym napisaniu pracy magisterskiej – bolesnym procesie, który zająłby niepotrzebnie o wiele więcej czasu, gdybym chciała wszystko czytać dodatkowe 10-15 razy. Niejednokrotnie musiałam zmusić się do dodatkowych 20-30 minut pracy, ale pozwalało mi to na zakończenie danego podrozdziału czy zagadnienia.

 

 

 

ZMAKSYMALIZUJ POTENCJAŁ ENERGETYCZNY

 

Tracy zachęca w swojej książce do tego, żeby to właśnie z najcięższym zadaniem uporać się każdego dnia w pierwszej kolejności (–> jako pierwszą zjedz tą największą, najbardziej przebrzydłą żabę). I nie wiem, jak tego dokonałam, ale przez pewien czas wstawałam o godzinie 6 rano (1-1,5 h wcześniej, niż musiałam) i mając na uwadze powyższą radę, siadałam do pisania swojej pracy magisterskiej.

Z perspektywy czasu stwierdzam, że piękna to idea, jednak dla wielu z nas zbyt abstrakcyjna. W wieku 23 lat mój organizm nie krzyczał aż tak bardzo, gdy wypełzałam skoro świt spod kołdry. Nie imprezowałam, prawie w ogóle nie piłam alkoholu, więc poza dużą ilością nauki, nie było zewnętrznych czynników, które by mnie dodatkowo spowalniały, a młodemu umysłowi łatwiej jest się przestawić. Z biegiem lat mój styl życia został zdominowany przez cechy pracy typowy dla sowy – nocnego marka, który rozkręca się dopiero po zmroku.

Słuchanie naturalnych preferencji mojego ciała stało się nieodłącznym elementem planowania dnia (oczywiście, na ile jest to możliwe). Mogłabym co prawda zmuszać się dziś do pisania artykułów o 6 rano, a do ćwiczeń o 23. Nie było by to wtedy jednak ani przyjemne, ani w połowie tak efektywne. Jeśli więc mam możliwość i siłypriorytetowe projekty wymagające ode mnie kreatywnej energii są wykonywane rano. Jeśli jednak o 7:00 mój mózg jeszcze śpi, a zamiast artykułu, spod moich palców wylatuje bezsensowny bełkot – zaczekam, aż centrala się obudzi. 🙂

 

***Nie wprowadziłam wtedy drugiej rady Tracy’ego dotyczącej poziomu energii – szanowania swojego organizmu, jedzenia zdrowo i wysypiania się. Strata niezbędnych godzin snu, to utrata koncentracji. Mądry Polak po szkodzie.

 

 

 

INNI ULUBIEŃCY

 

  1. Organizowanie projektów w blokach czasowych. Angielskiego uczymy jednym ciągiem, a dopiero potem siadamy do selekcji zdjęć po sesji. Nie skaczemy między projektami.
  2. Słuchanie audiobooków oraz nagrywanie materiału na komórkę i odsłuchiwanie go podczas dojazdów (nie jestem słuchowcem, ale jak się nie ma, co się lubi, a terminy gonią…)
  3. Noszeni fiszek w kieszeni spodni/torebce. Co kolejka w sklepie, do 2-3 słówka do przodu.
  4. 20 + 5, czyli umowa z samą sobą na temat proporcji pracy i odpoczynku. Jazda autobusem do rodziców zajmowała mi w czasie studiów nierzadko 2,5 h. W tym czasie naprzemiennie intensywnie uczyłam się z fiszek, po czym bez poczucia winy odpalałam na odtwarzaczu MP3 ulubioną piosenkę.
  5. Mój pokój tonął w kolorowych kartkach i markerach. Właściwie to nadal tonie.
  6. Kalkulowałam… Czy opłacało mi się wracać do mieszkania, jeśli marsz w jedną stronę zajmował mi 20 min, a okienko trwało 1,5 h? Nie. Wówczas pakowałam do torebki kserówki do przeczytania na literaturę brytyjską czy zadanie z gramatyki i zaszywałam się w kącie na stołówce czy półpiętrze.

 

 

„Nigdy nie ma wystarczająco czasu, żeby zrobić wszystko, ale zawsze jest go dostatecznie dużo, żeby zrobić to, co najważniejsze.”

“There is never enough time to do everything, but there is always enough time to do the most important things. ”
Brian Tracy