Aplikacje, które pomogą Ci się zorganizować

 

 

HABIT BULL

 

 

Czyli tak zwany „habit tracker”, w którym możemy rejestrować do 5 darmowych nawyków i tworzyć ich łańcuchy.

  • Nadajemy im kategorie (np. fitness),
  • Tytuły (np. 30 min ćwiczeń),
  • Formę „rozliczania się” z tych nawyków 😉  (np. proste tak/nie lub wprowadzamy liczbę kalorii, kilometrów, stron w książce czy czegokolwiek chcemy),
  • A następnie częstotliwość (np. każdego dnia, x dni w tygodniu, itd.).

 

W prawdzie po angielsku, ale jest bardzo intuicyjna. 😉

 

 

PRODUCTIVITY CHALLENGE

Czyli zegar stworzony do monitorowania swoich godzin pracy. W miarę, jak uruchamiamy aplikację wielokrotnie, zdobywamy różne „rangi”. Statystyki pokazują jak nam poszło danego dnia i tygodnia, a timer możemy dostosować do swoich potrzeb. Aplikację tą przy pierwszych kilku użyciach trzeba rozgryźć metodą prób i błędów, ale jest tego warta. Spotkałam się z wieloma zegarami tego typu, jednak z Productivity Challenge nigdy nie zrezygnowałam.

  • Możemy wprowadzić kilka projektów, nad którymi pracujemy,
  • Ustawiamy czas „sesji” pracy (co można również szybko zmienić przed każdą rozpoczętą sesją, sama często tak robię),
  • Wybieramy liczbę sesji oraz jak dług powinny trwać krótsze i dłuższe przerwy (+ z jaką częstotliwością będziemy je robić),
  • Plus za dzikie efekty dźwiękowe, choć trzeba uważać na to, w jakim środowisku pracujemy. :>  Jeżeli słyszeliście kiedyś w jakimś angielskim serialu takie „ŁEEE ŁEEE ŁEEE”, które pojawia się, gdy bohaterowi coś nie wychodzi, to jest to właśnie to. 🙂 Tylko o wiele głośniej. 😀 Dźwięki można wyłączyć. 😉
  • Aplikacja pomaga w wyrobieniu nawyku intensywnego skupienia na pracy.

 

 

 

& FOREST

 

Jeszcze jeden timer, który gości na mojej komórce. Ustawiamy „wielkość drzewka, które chcemy posadzić”, tzn. liczbę minut, jaką jesteśmy skłonni poświęcić danemu zadaniu i… odpalamy. Jeżeli w tym czasie spróbujemy wyjść z aplikacji, zabijemy drzewko. Prosty pomysł, nieskomplikowany sposób na wspomaganie swojej koncentracji i wyeliminowania rozpraszaczy.

 

 

ALARMY & WALK ME UP

Agresywne budziki wyciągająca nas rano z łóżka na siłę.

W Alarmy musimy

  • rozwiązać działania matematyczne,
  • dziko potrząsać telefonem
  • lub nawet na niego krzyczeć (sprawdzałam, działa :D).

    Walk Me Up (walk=chodzić) musimy z tym telefonem zrobić ustawioną liczbę kroków, żeby się wredota wyłączyła. 😉

 

 

 

 

EVERNOTE

Znalezione obrazy dla zapytania evernote

 

Czyli mój drugi mózg na blogowe artykuły. 😉  Przyzwyczajenie się do niego wymaga nieco czasu, ale warto.

  • Będą nim zainteresowane w szczególności osoby, które dużo piszą odręcznie (np. studenci), ponieważ aplikacja (jest też program) przekształca nasze osobiste notatki i zapisuje je w postaci pliku tekstowego.
  • Możemy w nim tworzyć liczne notatniki, notatki, załączać screeny, grafiki i linki.
  • Darmowa wersja umożliwia podłączenie 2 urządzeń (np. telefonu i komputera), dzięki czemu możemy dodawać notatki nawet wtedy, gdy akurat nie mamy dostępu do laptopa. Wszystko trafi do jednego zbioru.

 

 

SPENDING TRACKER

Od niedawna mój ulubieniec. W bardzo prostu sposób rejestruję w nim swoje wydatki i dochody. Dzięki temu wiem ile pieniędzy wydałam każdego miesiąca na ZUS, księgowego, jedzenie, wypady ze znajomymi czy jedzenie. Jako że prowadzę własną działalność, dochód także jest zmienny i zanotowanie wszystkiego (a zajmuje to dosłownie kilka sekund) daje mi możliwość kompletnego ogarnięcia swoich finansów.

 

 

*MEDITATION

 

Bonus dla ludzi z problemami z koncentracją. Jedni uważają trening uważności za dziwną modę, jednak statystyki wykazują, że tego typu ćwiczenie skupienia bardzo pozytywnie wpływa na nasze zdolności poznawcze, samoorganizacje i ogólnie zdrowie psychiczne.

 

Jedna rzecz, która spowalnia Twoją naukę języka

– Ok, w takim razie do której kategorii należy to zdanie?
– Do pierwszej.
– A to?
– Też.
– To?
– Do drugiej.
– Super. To mamy już poukładane.

 

Moja nowa kursantka ewidentnie chce coś powiedzieć, choć widać, że ma opory.

 

– Hm…

 

– No, co tam? – mówię mając nadzieję, że moja mina ją zachęci. Nie jestem pewna jaki mam wyraz twarzy, bo od kilku dni jeden z moich zębów domaga się uwagi, a ja twardo usiłuję dotrwać do poniedziałku, by odwiedzić dentystę.

 

– Czuję się zażenowana, że mam braki w podstawach.

 

– Niepotrzebnie. Każdego nowego kursanta informuję na początku i Ty nie będziesz wyjątkiem – nie będę od Was wymagać niczego, czego sama Was nie nauczyłam. Wszyscy mają zaległości, WSZYSCY. I z wszystkimi zaczynam w tym samym miejscu, od podstaw, bez względu na poziom, bo u każdego znajdą się jakieś luki. Moim zadaniem jest je znaleźć i załatać, a nie oceniać za nie Ciebie. A nie oceniam za nie Ciebie dlatego, ponieważ nie wiem jak i dlaczego w ogóle powstały. Mogłaś, na przykład, mieć kijowych nauczycieli. A może nikt nie nauczył Cię JAK się uczyć i nie pokazał właściwych technik efektywnej nauki. System mamy felerny, niestety. Oczywiście mogło też być tak, że sama zaniedbałaś naukę, zdarza się, ale nie po to do mnie przyszłaś, żebyśmy szukały kto wcześniej zawinił. Mamy Cię skutecznie nauczyć angielskiego w możliwie najmniej bolesny sposób. W moim odczuciu, naukę zaczynasz w tej chwili, a to, co już wiesz, to tylko bonus.

 

Myślenie „powinnam już to znać” nie ma najmniejszego sensu i tylko przeszkadza. Wymaganie od siebie, że wszystko będzie śmigać, to co najwyżej znęcanie się nad sobą. I nie oczekuj od swojego umysłu, że od razu wszystko zapamięta. A już na pewno nie dochodź do wniosku, że jeśli coś Ci umknie, to masz słabą pamięć. Mózg, jak każdy narząd, ma swoje ograniczenia. W końcu ja nie oczekuję od swojego Peugeota, że w 5 sekund rozpędzi się do 70 km/h, bo nie tak został skonstruowany. I nie chodzi o to, aby oceniać się jako bardziej lub mniej inteligentną, a o znalezienie technik, które na Ciebie działają i wykorzystywanie ich w dalszym rozwoju.

 




 

Odkąd sięgam pamięcią, ucząc się czegoś, zawsze miałam z tyłu głowy lęk przed tym, że coś pominę, czegoś nie zrozumiem czy zaniedbam i zostanę na tym nakryta. Mogłabym podziękować za niego co najmniej kilku osobom (większość z nich mnie uczyła). W końcu nikt nie lubi robić z siebie idioty, a wzmacnianie takiego strachu po prostu nie może nam wyjść na dobre. Oczywiście, wszyscy go mamy, bez względu na doświadczenia. Być może, jak ja, nauczyciel upokorzył Was przy całej klasie i pastwił się, gdy tylko znalazł lukę w (rzekomo) elementarnej wiedzy. A może po prostu, jak każdy człowiek, znacie swoje wady i boicie się, że zalety nie są wystarczające, żeby je zrekompensować. 

 

Jednym z największych przełomów w moim rozwoju osobistym było przyswojenie filozofii „mam prawo nie wiedzieć”. 🙂 I, idąc tym tropem o krok dalej, mam też prawo zapytać.

 

Tak jak ja nie znam przyczyn zaległości moich kursantów, tak i w różnych możliwych sytuacjach moi rozmówcy nie znają zakresu mojej wiedzy (i dlaczego jest taki, a nie inny). Kiedy znajdę się więc w sytuacji, gdy moje kompetencje okażą się niewystarczające, a temat mnie ciekawi lub jest użyteczny, pytam. Mam prawo nie wiedzieć. A ciekawa ze mnie bestia, więc chcę to zmienić i, jeśli kiedykolwiek będę w podobnym położeniu, będę mogła powiedzieć – miałam z tym styczność, wiem, rozumiem, nauczyłam się, opanowałam. Nie próbowałam zawstydzona ukryć swojej niewiedzy za wszelką cenę. ZAPYTAŁAM. 

5 rzeczy, które szkodzą Twojej produktywności

Uroczyście obiecuję, że (będę się starać :D)

 

1) NIE sprawdzać skrzynek email (tak, mam kilka, w zależności od tego do czego mi służą) więcej, niż 2 razy dziennie. Jedyny wyjątek stanowią sprawy niecierpiące zwłoki, np. gdy czekam na dokumentację do szkolenia bądź gonią mnie terminy i muszę szybko zamknąć temat.

 

W przeciwnym razie, odświeżanie, bezmyślne logowanie się do konta i wykorzystywanie takiego monitoringu jako przerwy w pracy, jest SUROWO ZABRONIONE :p Zwłaszcza dwa ostatnie punkty. Nie jest to ani forma odpoczynku, ani nie pojawi się w mojej skrzynce wiadomość, która uratuje świat przed zagładą. Może zaczekać.

 

 

2) NIE zostawiać telefonu w pobliżu łóżka. Dla niewtajemniczonych, dla mnie nastawianie 5 budzików jest normą i często koniecznością (z czego 2, to zupełne osobne urządzenia) wynikającą z kolei z pracy do późnych godzin nocnych. Sorry, taki mamy klimat ;p To znaczy, sorry, jestem typową sową i najlepiej mi się pracuje po 22 (gdy to piszę jest dokładnie 22:07). Pozostawienie budzika pod ręką sprawia, że nazbyt łatwo jest mi go wyłączyć, przewrócić się na drugi bok i znów oddać się w objęcia Morfeusza. 

 

 

3) NIE reagować automatycznie i bezmyślnie na sytuacje stresujące, np. poprzez podjadanie. Zdecydowana większość społeczeństwa odreagowuje trudne sytuacje jedzeniem. I, niestety, problem nie ogranicza się do zbędnych kalorii w okolicy bioder. Najchętniej sięgamy po cukier, czyli węglowodany, które najszybciej poprawiają humor i dodają energii. Sęk w tym, że później równie szybko i gwałtownie doświadczamy jej spadku. Dostajemy kopa na pół godziny, a potem robią się z nas rozlazłe ryby i nic nam się nie chce.

 

Żeby było jasne, z żadnym razie nie hejtuję!

 

Kto bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamień.  –>  Ania wymyka się tylnymi drzwiami z opakowaniem lodów pod pachą.

 

Mniam, mniam, mniam…

 

 

4) NIE pracować, NIE rozwiązywać problemów i NIE czytać wymagającej intensywnego myślenia literatury przed snem. Mózg pod koniec dnia powinien dostać odrobinę ciszy i spokoju, żeby bez problemu przejść w tryb odpoczynku. Niestety, za każdym razem, gdy próbuję nadrobić wieczorem zaległości kończy się to tym, że mój umysł nabiera rozpędu i zamiast spać – rozmyśla. Obok łóżka nie powinno więc stać nic poza butelką wody i mało ambitną literaturą 😉

 

 

5) NIE zostawiać ćwiczeń na sam wieczór, gdyż najprawdopodobniej

 

a) nie będzie nam się już chciało ćwiczyć, a konsekwencją będzie mniejsze dotlenienie mózgu, mniejsza liczba szarych komórek, pogorszenie pamięci i ogólnie JEDNA WIELKA KICHA ZDROWOTNA :p

 

b) organizm wyprodukuje dodatkowe pokłady adrenaliny, dotleniony umysł zacznie intensywniej pracować, przez co doświadczymy problemów z zasypianiem

 

Najrzadziej występująca opcja – scenariusz C – jest wyjątkowo rzadki. Ma miejsce, gdy tak bardzo skopiemy sobie tyłek przy ćwiczeniach, że po ich skończeniu od razu padniemy na twarz.

Jak zwiększyć swoją produktywność #1

Dziś poruszam jeden z moich ulubionych tematów, ale też taki, o którym można bardzo długo opowiadać. Temat jest bardzo długi, dlatego zdecydowałam się go poszatkować i stworzyć całą serię. Uważam, że warto się nad sprawą pochylić, ponieważ początkowa inwestycja czasu i energii w samoedukację w tej sferze, potem zwraca się po wielokroć.

 

  1. PLANOWANIE DOBREJ JAKOŚCI ROZRYWKI JAKO PRIORYTET

 

Scrolluję facebooka, włączam przypadkowe filmiki na youtubie i sprawdzam pocztę po raz setny. Nie jest więc kwestią sporną czy w ogóle mam ten  czas, a jak go wykorzystuję.

Gdy pracuję na pół gwizdka w ciągu tygodnia, mój czas wolny może przyjąć jedną z dwóch poniższych form:
– w weekend zrezygnuję z rozrywki, ponieważ będę musiała nadrobić nagromadzone zaległości
– zdecyduję się na „relaks” z poczuciem winy w tle.
Ciekawe rzeczy się dzieją natomiast, gdy ustalam „dobrej jakości” rozrywkę z wyprzedzeniem w okolicy piątku czy soboty. Staje się ona wtedy paliwem napędowym. Widząc na horyzoncie nagrodę, łatwiej jest mi się zmotywować do pracy i jak prawie każdy człowiek potrzebuję marchewki i kija, systemu deadlinów i cieszących mnie nagród.
Jakby tego było mało, umysł zmęczony pracuje o wiele mniej efektywnie. Nie dając sobie formy rozrywki, która całkowicie odciągnie naszą uwagę od problemów dnia codziennego, zmuszamy swój umysł do pracy w ciągłym napięciu. Nie mamy przez to możliwości się zregenerować, naładować akumulatorów, a nasz poziom energii stopniowo spada aż do wypalenia.
  1. CLEAR TO NEUTRAL TECHNIQUE

Czyli „ustawienie środowiska/ miejsca pracy w pozycji neutralnej”. Oznacza to, że za każdym razem, gdy kończymy dzień, powinniśmy doprowadzić wszystko do stanu względnego ładu.

 

W przeciwnym razie…
Gdy mam dużo zajęć i nałożę na siebie sporo projektów (lub po prostu mój poziom energii w danym tygodniu można znaleźć na poziomie piwnicy) pozwolę sobie na zostawienie bałaganu na biurku, nieposegregowanie folderów, niewłożenie mazaków i długopisów do właściwych przegródek oraz kłapnięcie pokrywą laptopa wprowadzając go tym samym w stan hibernacji, zamiast go wyłączyć… gdy to następuje, biegam następnego ranka po mieszkaniu przypominając diabła tasmańskiego z Looney Tunes (kto powyżej 30-stki, wie, o co chodzi ;)). Nawet jeśli jakiś cudem przygotowałam wcześniej plan (co w takich okresach rzadko się zdarza), to zamiast zacząć go wcielać w życie, biorę się za ogarnianie pokoju, dokumentów i całej reszty bajzlu.

 

Chaos w pokoju zdaje się współgrać z chaosem w terminarzu, więc w ciągu całego dnia mam obsuwę i o wiele trudniej jest mi się skoncentrować. A wszystko zaczyna się od niedokończonych spraw dnia poprzedniego.

 

Miłym bonusem jest to, że technika „clear to neutral” znacząco obniża mój poziom stresu. Choć wiem, że jest to głupie, czasem zasypiam z poczuciem niepokoju i frustracji tylko dlatego, że mam bajzel w sypialni.  Znacie to uczucie? Gdy wydaje się Wam, że o czymś zapomnieliście albo czegoś nie zrobiliście? Gdy pilnuję się i dbam o to, aby mieć taki świeży start co rano, takie poczucie towarzyszy mi o wiele rzadziej kiedy wieczorem przykładam głowę do poduszki.

 

I dotyczy to różnych sfer mojego życia: zarówno biurka, jak i otwartych okienek na laptopie (stąd czasem preferowany nieszczęsny stan hibernacji), niepozmywanych naczyń czy nieposegregowanych folderów.

Jak nie zapominać o codziennych sprawunkach

SMSY I MAILE

 

Już jakiś czas temu postanowiłam stworzyć system zarządzania wiadomościami, które dostaję na skrzynkę email i na telefon. Jeżeli nazwisko nadawcy sugeruje, że zaszła jakaś zmiana w planach (np. mamy mieć lekcję za godzinę) lub podejrzewam, że sprawa jest pilna – sprawdzam gdy tylko mogę i odpisuję. Jeśli nie jestem w stanie zamknąć tematu (np. podać swojej dyspozycyjności przy zmianie terminu lekcji), informuję o tym i obiecuję odpisać ok. godziny X gdy będę już wolna. Następnie ustawiam sobie alarm w telefonie z przypomnieniem na tą właśnie godzinę. Jeżeli tego nie zrobię, na bank zapomnę odpisać. Ot, taką mam pamięć, jak sito. Obserwuję podobną tendencję u swoich kursantów i często nie otrzymuję odpowiedzi na smsy przez 2 dni. Oczywiście muszę się wówczas przypomnieć i dopiero wtedy mogę ustalić terminy zajęć.

 

Druga wersja wydarzeń ma miejsce, gdy jestem pewna, że sprawa może chwilę zaczekać (znów, zazwyczaj sugeruję się nazwiskiem nadawcy i ewentualnymi wspólnymi planami). Wtedy nie otwieram wiadomości. Dla niektórych może to brzmieć niegrzecznie, jednak intencja jest całkowicie odwrotna. Uważam, że każdy kto do mnie pisze zasługuje na odpowiedź, a jeżeli nic mi o jej wysłaniu nie przypomni, to autor się informacji zwrotnej nie doczeka. Dodatkowo wybiję się z rytmu i zamiast koncentrować się na zajęciach, które właśnie prowadzę, moja uwaga będzie przeskakiwać między dwiema sprawami. Wiem, że gdy mój telefon będzie migał na zielono lub ikona wyświetli liczbę nieodczytanych wiadomości, później na pewno nie umknie mi, że mam odpisać.

 

Opcja numer trzy to po prostu mój brak dostępu do telefonu i nadrabianie zaległości gdy tylko mam taką możliwość.

 

Jest to pomieszanie planowania z elastycznością i wiem, że nie jest to system idealny, ale niestety lepszego nigdy nie wynalazłam 😉

 

MINI MINI

 

Mini notesik. Raz na jakiś czas, najczęściej gdy kogoś spotykam po raz pierwszy i jest to akurat w celach zawodowych, druga strona spotyka się z moim kolosem terminarza. Tabelki, samoprzylepne karteczki, kolory i dużo, dużo notatek na marginesach notatnika i wszystko to prowadzi do małego szoku. 😉 „I ty to wszędzie ze sobą nosisz?” Nie wszędzie i nie zawsze, ale najczęściej i zwykle na spotkania z kursantami/klientami lub nawet znajomymi, gdy przewiduję, że przydatne mi będą informacje na temat moich planów. Z tym, że różnica pomiędzy większością pracujących czy studiujących osób polega na tym, że ja żongluję większą liczbą projektów. Nie jestem mamą i nie muszę pamiętać o wywiadówkach czy urodzinach teściowej, ale poza wszystkimi zajęciami z kursantami indywidualnymi, szkoleniami i kursami językowymi, prowadzę blog po polsku, po angielsku, dwa kanały youtube,regularnie ćwiczę i gdy tylko mogę robię całą masę innych rzeczy. Mam czym zarządzać i mniejszy format zapisu by się po prostu nie sprawdził.

 

ALE! Większość osób ma (przynajmniej zazwyczaj) możliwość rozgraniczenia kilku ról. Jeżeli np. pracujecie na etacie, rzadko zaglądacie na siłownię i nie prowadzicie większych prywatnych projektów, to zwykle wystarczy mały kalendarz lub notes, który, schowany w tylnej kieszeni spodni czy torebce, umożliwi zanotowanie wszystkich sprawunków, które akurat przyjdą do głowy. Bo przecież wszyscy to znamy: sytuacje, w których jesteśmy w trakcie wykonywania jakiegoś ważnego zadania i nagle przypominamy sobie, że musimy coś zrobić / kupić / załatwić. Taki mały notesik efektywnie zapobiega sytuacjom awaryjnym, w których zapomnieliśmy o czymś ważnym.

 

RAZ, A DOBRZE

 

Dla tych z Was, którzy nie mają harmonogramu ani terminarza może wydawać się bezsensem zakładanie takiego jedynie w celu pamiętania o domowych usterkach czy urodzinach bliskich. Tu mogę podsunąć wykorzystywanie telefonu. Sama, poza zastosowaniem wspomnianym w pierwszym akapicie, nie używam telefonu do przechowywania swoich planów, acz kilka osób z mojego środowiska efektywnie wykorzystuje swoje komórki do takich prywatnych spraw. Ta zacna grupka ziomków, zwykle gdzieś w okolicy początku nowego roku kalendarzowego, siada i ze swojego miniaturowego dzienniczka wprowadza do telefonu wszystkie urodziny, imieniny, święta i rocznice oraz alarmy z przypomnieniami. Dzięki temu nie muszą na bieżąco kontrolować jakie imprezy będą wymagać ich uwagi w danym miesiącu. Głowa może być spokojna, bo o wydarzeniach będzie pamiętał telefon.

 

Najważniejsza lekcja na dziś?  
 
Umysł służy do kreowania pomysłów, nie ich przechowywania.
 
David Allen 
 
 
The mind is for having ideas not holding them.
 
 

 

Lepiej zainwestować nieco energii w zbudowanie prostego systemu, niż później tracić ją na gaszenie pożarów spowodowanych zapominalstwem.  

 
 

Czy robienie kilku rzeczy na raz oszczędza Twój czas

Jestem zajęta, jestem ważna
 
Zerkam nerwowo na zegarek – zostało mi jeszcze 20 minut do wyjścia. W tym samym czasie zalewam kawę i zamykam lodówkę, po czym biegnę do pokoju gdzie ubieram się między jednym a drugim kęsem, ogarniam pokój i nakładam makijaż. Gdy stwierdzam, że mam jeszcze 5 minut, sprawdzam szybko pocztę email i media społecznościowe. Nie ma wielkiego znaczenia, że gdy wrócę do mieszkania 2 h później, zrobię to jeszcze raz i to prawdopodobnie gdzieś między przygotowywaniem różnych zajęć dla firm. Ewentualny telefon w międzyczasie da mi dodatkowe poczucie, że jestem aktywna i spełniam swoje obowiązki. Tylko jakoś tak realizacja konkretnych celów znikna mi sprzed oczu. Milion projektów rozpoczętych, ani jeden zakończony.
 
Będzie szybciej gdy zrobię dwie rzeczy na raz
 
Mam okropny zwyczaj. Gdy rozmawiam przez telefon ZAWSZE wykonuję jeszcze co najmniej jedną czynność. Organizuję dokumenty na biurku, uzupełniam harmonogram czy też robię listę zakupów – możliwości jest dużo. Jest to stary nawyk z okresu między czwartym a piątym rokiem studiów, gdy łączyłam ze sobą studiowanie dwóch kierunków. Żyłam wówczas w przekonaniu, że nie mam chwili do stracenia, a wykonując kilka rzeczy na raz jestem w stanie zaoszczędzić nieco cennego czasu. Mając napięty harmonogram ignorowałam zmęczenie i uznawałam je po prostu za oczywisty element takiego stylu życia. Jednak w pewnym momencie zaczęłam uderzać w ścianę. Mózg odmawiał posłuszeństwa, a ja uznałam, że czas ogarnąć cały ten bajzel, który stworzyłam w swoim życiu i poczytać nieco więcej na temat osobistej produktywności. Jakże się zdziwiłam, gdy przeczytałam, że przez ten cały czas zamiast oszczędzać czas, tylko go marnowałam.
 
Buforowanie, czyli ładowanie kontekstu
 
Pod kilkoma względami mózg przypomina komputer i tak też jest w przypadku wielozadaniowości. Każde zadanie czy projekt wymagają innych okoliczności, czyli różnego kontekstu. Tak, jak pracując na jednym komputerze w dwóch różnych programach musimy przeskakiwać między dwoma odrębnymi okienkami i dawać czas komputerowi, żeby „pomyślał” i załadował wszystkie elementy programów, tak ludzki umysł wymaga czasu i energii, żeby wrócić do kontekstu i zagadnień danego zadania. Napisanie raportów dla szefa wymaga ponownego wdrożenia się w statystyki, a wybranie prezentu dla bliskiej osoby przypomnienia sobie czym się ona ostatnio interesowała. Z kolei powrót do raportu zmusza umysł do kolejnego przeskoku i znów marnotrawienia energii. Niestety, dopiero po przeczytaniu wyników badań i bardzo sprecyzowanych statystyk oceniających efektywność pracy mózgu, pozwoliłam sobie na wykonywanie jednej rzeczy na raz, bez szafowania projektami na lewo i prawo. I choć stare nawyki ciężko wyplenić, była to jedna z najlepszych decyzji, jakie podjęłam w zarządzaniu swoim harmonogramem.
 
LEKCJA: Multitasking, czyli wielozadaniowość, nie działa. Istnieje jedynie przerzutność uwagi, przez którą koncentracja wędruje od jednego zadania do drugiego i, ażeby być je w stanie wykonać, musi „załadować” na nowo kontekst z nim związany. Jak już kiedyś wspominaliśmy, wszystko zużywa naszą mentalną energię – przypominanie sobie okoliczności (kontekstu) również.