Nauka angielskiego dla nieśmiałych #2

KONTEKST MA ZNACZENIE

 

Miałam w życiu ogromne szczęście do dobrych nauczycieli języka angielskiego. W gimnazjum Pani Aneta, choć cicha i niepozorna, była bardzo wymagająca i konkretna. Pani Basia (nota bene, moja wychowawczyni w liceum), ewidentnie lubiła swoją pracę. Typ człowieka z jejem, który potrafi podejść z humorem do swoich zajęć, ale również kładzie nacisk na praktyczny aspekt nauki. Pan Jurek, z którym niestety nigdy nie będzie mi już dane wymienić paru docinek, był chodzącym uosobieniem sarkazmu i czarnego humoru, ale bardzo go za to z bratem lubiliśmy – był moim korepetytorem przez 12 lat. Pamiętam jednak niektórych nauczycieli z innych przedmiotów (również na studiach), którzy bardzo skutecznie mnie do nich zniechęcili i sprawiali, że głos zamierał mi w gardle. Dziś, po paru latach budowania swojej samooceny i pewności siebie, na ich upokarzające komentarze odpowiedziałabym zupełnie inaczej. Mam jednak szczątkowe ilości przyzwoitość 😛 , żeby zachować ich nazwiska dla siebie.

 

Moja pointa – wiem jak bardzo jedna osoba potrafi wpłynąć na naszą zdolność do nauki i wysławiania się. Poznałam na własnym przykładzie jak bardzo człowiek może się jąkać podczas rozmowy z wykładowcą, gdy tamten na każdym kroku podkreśla swoją „wyższość”. Wyczulam więc wszystkich razem i każdego z osobna – jeśli tylko macie na to wpływ, bardzo uważajcie na to, kto Was uczy! Wiem, często nie mamy w tej kwestii nic do powiedzenia. W takich sytuacjach jednak niezmiernie ważna jest świadomość, że człowiek poniżający uczniów, nie powinien w ogóle pracować w szkole czy na uniwerku, a jego komentarze i opinie w żaden sposób nie określają Waszego intelektu czy wartości!

 

Spotkałam w życiu wielu bystrych kursantów, którzy cierpieli  powodu bariery językowej nie dlatego, że nie radzili sobie z językiem per se. Po prostu nie trafili dotychczas na lektora/nauczyciela, który pomógłby im ją przełamać. MEGA istotne jest, aby kursant/uczeń czuł się swobodnie na zajęciach i nie bał popełniania błędów. Jeśli ktoś ma utarte błędne nawyki czy schematy, jedynym sposobem na ich korektę, jest ich zidentyfikowanie. Do takich poprawek nie dojdzie, jeśli nie będziecie mówić, a nie będziecie mówić, jeśli będziecie się bać. Respekt jest wskazany, owszem. W przeciwnym razie nie zdyscyplinujecie się do pracy i zaczniecie odpuszczać zadania domowe wiedząc, że nie czekają Waz z tego tytułu z poważniejsze konsekwencje. Jest jednak ogromna różnica, między zastraszaniem kogoś, popisywaniem się i upokarzaniem, a pomocą i oczekiwaniami wynikającymi z tego, że Wasz nauczyciel w Was wierzy.

 

PARĘ SŁÓW O AFIRMACJACH (PODOBNO DZIAŁAJĄ :P)

 

Pamiętam jeden z wykładów Tony’ego Robbins’a, w którym opowiadał o afirmacjach. Z tematem spotkałam się wielokrotnie, za każdym razem jednak podchodziłam do sprawy z OGROMNYM dystansem. Nie widzę po prostu jak chodzenie w kółko po awanturze z bliską osobą i powtarzanie „I’m happy, I’m happy, I’m happy, I’m happy!”, ma mi pomóc poradzić sobie w gniewem. Wolę po prostu powiedzieć głośno, że mam ochotę komuś przyłożyć, proszę więc, żeby zostawić mnie na jakiś czas w spokoju i w celu pozbycia się nadmiaru adrenaliny – idę pobiegać 😛

 

Nie mogę jednak zaprzeczyć, że widzę pewne różnice w swoim samopoczuciu, gdy kontroluję się (lub nie) w tym, w jaki sposób prowadzę swój wewnętrzny monolog. Odkąd pamiętam zwykłam być dla siebie najsurowszym krytykiem. Gdy popełniałam najdrobniejszy błąd, wyzywałam się w duchu od idiotek. Kiedy czułam się zmęczona lub chora, zmuszałam się do pracy rzucając w myślach kilka epitetów dotyczących swojej „słabości”. Chcemy czy nie, tworzymy w swoich głowach swoiste środowisko, w którym tylko my „mieszkamy” i działa ono na bardzo podobnych zasadach, jak to zewnętrzne. Przebywając z jazgoczącymi zgredami, koniec końców, sami staniemy się zgorzkniali. Z drugiej jednak strony, humor wyraźnie nam się poprawi, gdy spotkamy na swojej drodze kogoś pozytywnego. Czy wierzę w afirmacje? Nie. Sądzę jednak, że każdy powinien uważać jak surowo traktuje samego siebie (lub, gdy sobie pofolgujemy, czy potrafimy się trzymać w ryzach). Stawianie sobie wysoko poprzeczki jest jak najbardziej wskazane i to pochwalam 😉 Jednak bycie swoim własnym tłamszącym tyranem nikomu jeszcze nie pomogło. 

 

Nauka angielskiego dla nieśmiałych

POCHODZENIE NIEŚMIAŁOŚCI Z NAUKOWEJ PERSPEKTYWY
Trudno jednoznacznie ustalić, skąd bierze się nieśmiałość. Wielu psychologów skłania się ku przekonaniu, że odpowiedzialne za nią jest wyłącznie wychowanie. Niektórzy jednak udowadniają, iż istnieje coś takiego jak gen nieśmiałości, co w połączeniu z zestresowanymi rodzicami daje w konsekwencji reakcje nadmiernej lękliwości dziecka w sytuacji ekspozycji społecznej.
Lidia Głowacka-Michejda, Cała prawda o nauce języka angielskiego 
Zastanawialiście się kiedyś nad tym, jak wpływają na ludzki charakter takie czynniki, jak wychowanie, geny, a jaka część zależy od nas samych? Kilkakrotnie spotkałam się z badaniami, według których ok. 40 % naszej osobowości stanowi genetyka. Pewnie zauważacie to na własnym przykładzie. W rodzinie ukierunkowanej na intelekt rzadziej się spotka sportowca i vice versa. Osobiście wiem, że brak cierpliwości i ognisty temperament (delikatnie ujmując) zawdzięczam w znacznej mierze właśnie takiej „spuściźnie” (dzięki, tato, super prezent :P). Ile więc z całej reszty stanowi wychowanie? Pewnie większość z Was bardziej zasmuci, aniżeli ucieszy fakt, że wkład rodzicielski, to nawet 50% osobowości. Niektórzy uważają, że więcej, a my sami mamy guzik do powiedzenia i jesteśmy jedynie sumą tych dwóch składowych. Stąd mamy dwie drogi. Pierwsza, to uznać, że skoro urodziliśmy się nieśmiałkami i statystyki są przeciw nam, to nie ma sensu walczyć z „przeznaczeniem”. Nie podoba mi się to 😛

 

WIEM SWOJE

 

Osobiście wolę bramkę numer dwa, w której skrzętnie pracuję nad swoją filozofią „nieśmiałość jest oznaką kompleksów, a kompleksy mamy wszyscy, nawet jeśli nie wszyscy o nich mówimy” 😀 Niechęć przed rozmową z drugim człowiekiem zwykle wynika z obawy przed ośmieszeniem, a tego boi się każdy. Choć niektórzy potrafią okłamywać środowisko, a nawet samych siebie, że jest inaczej. Jesteśmy zwierzętami stadnymi, potrzebujemy innych ludzi, żeby funkcjonować i się rozwijać.

 

W latach 40-stych przeprowadzono eksperyment. Amerykanie postanowili sprawdzić jaka byłaby reakcja noworodków, gdyby zaspokoić ich wszystkie podstawowe fizjologiczne potrzeby bez okazywania im jakichkolwiek uczuć. Dwadzieścioro dzieci otrzymywało żywność, było kąpane, przewijane i przetrzymywane w sterylnych warunkach, ażeby uniknąć infekcji. W wyniku eksperymentu połowa dzieci zmarła i przerwano go po 4 miesiącach. Potrzebujemy, i to fizycznie, akceptacji i miłości drugiego człowieka, ażeby przeżyć. Nic więc dziwnego, że panicznie boimy się odrzucenia. I to wszyscy. U ludzi nieśmiałych ten lęk jest po prostu wzmożony, co za tym idzie bardziej widoczny dla osób trzecich. Ten jeden raz pokuszę się o pompatyczne stwierdzenie: jeśli więc boisz się oceny innych, to nie dlatego, że jesteś tchórzem, tylko dlatego, że jesteś normalnym, zdrowo myślącym człowiekiem. Powtórzę więc: każdy się boi, nie każdy się do tego przyznaje.

 

3 X P

 

Czyli z angielskiego „Pain and Pleasure Principle” – zasada bólu i przyjemności.
Według Wikipedii
Zasada przyjemności, to zasada, którą kieruje się nieświadoma część osobowości – id. Gdy dochodzi do stanów napięcia i wzrasta poziom stymulacji, id usiłuje przywrócić organizmowi niski poziom energii – uniknąć przykrości i uzyskać przyjemność. 
 
A tak na ludzki język przekładając, to wolimy wybrać ciepłe kapcie, piżamy anty-gwałty (dziewczyny, żadna mi nie wmówi, że takich nie posiadacie :P) i pizzę, które dostarczą nam przyjemność, aniżeli spotkanie towarzyskie na imprezie, na której praktycznie nikogo nie znamy, gdzie będziemy w cholerę zestresowani i wrócimy do domu wkurzeni na siebie, że straciliśmy tylko czas w kącie zbierając się na odwagę (lub nie), żeby do kogoś zagadać. Wszystko, co robimy w życiu jest podyktowane tymi dwoma odczuciami: uciekamy od złego i dążymy do przyjemnego. Kruczek tkwi w tym, żeby zminimalizować przykrość i zwiększyć pozytywne odczucia związane z nawiązywaniem nowych znajomości. I nad tym, między innymi, będziemy pracować 😉

Co robić, gdy nie mamy talentu do języków #2

RÓŻNE ZESTAWY KART – CASE STUDY

 

1) Jakiś czas temu opublikowałam wpis na moim angielskim blogu, w którym opisałam jak to zawsze zazdrościłam mojemu bratu jego niesamowitej pamięci. Potrafił recytować całe akapity, jak gdyby czytał na głos książkę. W owym artykule wspominam również, że miał on bardzo specyficzny styl uczenia się – chodził energicznie po całym mieszkaniu i powtarzał wszystko na głos. ALE! Słuchając wykładów miał problemy z koncentracją, a patrząc później na jego notatki, zdecydowanie nie można było powiedzieć, że były to najbardziej czytelne zapisy świata 😉 Jest to tym ciekawsze, że jednym z zaleceń efektywnej nauki jest czytelne pismo zapisane drukowanymi literami, ponieważ przy odczytywaniu mózg zużywa mniej energii na czytanie, a więcej na zapamiętywanie. Interesting…

 

 

2) Jeden z moich kolegów z klasy w gimnazjum był sławny na całą szkołę – grzeczny, ułożony, zawsze przygotowany i ze świetnymi wynikami w nauce. Pamiętam jak kiedyś mieliśmy zdać wiersz na lekcji języka polskiego (mogliśmy wybrać jeden z dwóch, według preferencji). Mi przyswojenie krótszego zajęło kilka dni. Oczywiście nie było to kucie non-stop, ale progresywnie powtarzałam najpierw 3-4 linijki, potem dochodziłam do kilkunastu, wreszcie do kilkudziesięciu, spędzając w swoim pokoju około godzinę dziennie powtarzając wiersz łopatologicznie. Gdy przyszedł dzień recytacji, podczas długiej przerwy część z nas została w klasie, żeby powtórzyć wspomnianą poezję, a ja siedziałam akurat w ławce ze wspomnianym wcześniej kolegą. Na moich oczach w ciągu 15 minut, po cichutku, czytając jedynie w myślach, zapamiętał cały wiersz. I to nie dlatego, że się nie przygotował, przeciwnie. Jeden z tych wierszy (oczywiście ten dłuższy) miał wykuty na blachę. W szkole stwierdził jednak, że „ten drugi może jednak będzie lepszy”. Oczywiście recytując nie zająknął się ani razu. Cholera jasna, ci geniusze..

 

 

3) Rozmowa między mną i moją współlokatorką.
Ja: Pamiętasz jak się poznałyśmy na studiach? Bo ja chyba nie.
Gabi: Nie do końca. Pamiętam, że na początku miałam o tobie zupełnie inne zdanie i dopiero potem się do ciebie przekonałam. Ale pamiętam za to jak zawsze miałaś wszystko rozpisane w postaci map myśli na kolorowo. Przed każdym egzaminem z nich powtarzałaś.

 

Na czwartym roku dzięki użyciu technik efektywnej nauki dla wzrokowców udało mi się do tego stopnia poprawić wyniki w nauce (zaczynając od dwój i trój), że na piątym roku moja średnia wynosiła około 4.7 – 4.9. Nie chodziłam po mieszkaniu. Nie czytałam też po cichu. Wyciągałam za to kilka kolorowych bloków, zestaw mazaków i markerów oraz samoprzylepne karteczki i rozrysowywałam w postaci map myśli absurdalne historyjki, które potem opowiadałam sama sobie na głos.Cóż, w porównaniu z wyżej wspomnianymi dżentelmenami nie wydaję się plasować najlepiej na skali zdrowia psychicznego :> 😀   ale za to nauka była efektywna 😉

 

 

CDN…  😉

 

„Powiedz mi, to zapomnę. Naucz mnie, to może zapamiętam. Zaangażuj mnie, to się nauczę.”
– Benjamin Franklin

 

LINK DO WSPOMNIANEGO ARTYKUŁU NA ANGIELSKIM BLOGU: